Z czego słynie Islandia? Gejzery, piękne krajobrazy, maskonury, kiepska pogoda, zorze polarne, wielkie lodowce. Jest też kilka faktów dotyczących tej pięknej wyspy, które nie są powszechnie znane, a zdecydowanie uzupełniają obraz tego przeciekawego i wciąż dość dzikiego miejsca. O co chodzi? Ruszaj na wędrówkę przez ciekawostki o Islandii, które Cię zaskoczą!

Pada, ale nie grzmi – islandzka pogoda zaskakuje

Islandia zdecydowanie nie słynie z dobrej pogody. Leży tuż pod kołem podbiegunowym, więc nie jest za ciepło – w najcieplejszym miesiącu średnia temperatura kręci się wokół 13 stopni, a na palcach jednej ręki można policzyć dni w roku, w których można oddalić się od domu bez kurtki. Deszcze są czymś, do czego trzeba przywyknąć, żeby nie zwariować – pamiętam okresy, gdy przez kilkanaście dni z rzędu wyglądałem za okno, a tam padało. Non stop. Bez przerwy ten sam widok za oknem: bardzo nisko zawieszone gęste, szare chmury, wiatr i deszcz. A wiać również potrafi. Zwłaszcza zimą. W grudniu 2017 roku, gdy zbliżał się mój koniec pobytu na wyspie, na ponad połowę kraju przypałętał się porządny sztorm, który dosłownie spraliżował Islandię. Do tego stopnia, że pozamykano wszystkie drogi, a turyści, którzy robili kółko dookoła wyspy, utknęli w pobliskim miasteczku i ponad 50 osób spędziło 4 dni na… podłodze w miejscowej sali gimnastycznej.

Czarna plaża Djúpalónssandur

Nie jest niczym niespodziewanym ani potężny wiatr, ani wielka ulewa, ani opady gradu czy zamiecie śnieżne. Co więc w takim razie zaskakuje mieszkańców Islandii?

Burze. Zwykłe, najzwyklejsze, doskonale nam znane burze, głośne i efektowne, pełne grzmotów i rozbłysków. Burze z piorunami to zjawisko, które pojawia się w tym kraju zaskakująco rzadko – średnio raz w roku!

Zanim umówicie się na randkę…

Islandia jest krajem malutkim. Powierzchnię ma jeszcze w miarę imponującą, ale zdecydowana większość wyspy jest dzika, nieprzyjazna i niezamieszkana. Większość (ponad 60%) mieszkańców żyje w Reykjaviku i okolicach, reszta rozsiana jest w innych częściach, zazwyczaj blisko oceanu. A wyspę zamieszkuje jedynie… trochę ponad trzysta tysięcy osób. To mniej więcej tyle, ile w samych Katowicach. Tak mała populacja zgromadzona na dość ciężko dostępnym terenie – z Islandii trzeba wylecieć, albo wypłynąć, więc odwiedzenie sąsiedniego kraju nie jest tak proste, jak chociażby u nas – rodzi pewne problemy. Na przykład fakt, że dość łatwo trafić na swojego bliskiego krewniaka.

A co, jeśli ta laska, z którą właśnie umówiłeś się na kawę, jest Twoją bardzo bliską kuzynką?

W końcu prawie każdemu Islandczykowi trafia się podobny problem, więc pewna firma wpadła na genialny pomysł. Postanowiła stworzyć aplikację, dzięki której wystarczy zbliżyć do siebie dwa telefony i… po chwili już wiecie, czy możecie bezpiecznie się umówić, i pchać znajomość w porządanym kierunku.

Dlaczego tutaj w ogóle nie ma drzew?

Pierwszego dnia pobytu na Islandii miejscowy znajomy opowiedział mi kawał. „Jeśli zgubisz się w lesie na Islandii, wystarczy, żebyś wstał” – i znakomicie opisuje on fakt, jak wygląda flora tej wyspy. Lawa, pył, trawa, pola, krzaki… wszystko do wysokości kolana. Zdarzają się małe miejsca wypełnione drzewami – zazwyczaj posadzonymi przez człowieka, identycznymi, w równych rządkach, jak od linijki.

Na początku myślałem, że drzewa na Islandii po prostu nie rosną – przez wiatr. Gdzieś tak wyczytałem, czy ktoś mi szepnął coś podobnego, i ta bzdura utrwaliła się w mojej głowie.

 

Dopiero po czasie zweryfikowałem tę informację – okazała się kompletnie nieprawdziwa. Setki lat temu Islandię porastały bujne, rozległe brzozowe lasy, rozciągające się na całej wyspie. Wszystko zmieniło się w momencie przybycia Wikingów, którzy doszczętnie zmienili środowisko wyspy. Wycięli praktycznie wszystkie drzewa na miejscu, używając ich do ogrzewania, a także budowy domów oraz łodzi.

Czemu moja woda pod prysznicem… śmierdzi jajkiem?

Doleciałeś na Islandię. To co najmniej kilka godzin w samolocie, do tego kilka godzin spędzonych na lotniskach w oczekiwaniu na odprawę, a później na bagaż. Potem jeszcze podróż autobusem czy samochodem, w końcu trafiasz do pokoju hotelowego. Marzysz o łóżku, które wygląda tak czysto i wygodnie, ale najpierw trzeba wziąć prysznic! Wskakujesz więc do łazienki, przekręcasz gałkę, leci cudownie gorąca woda, ale zaraz… Po pierwsze, jest zdecydowanie jakaś dziwna w dotyku. Po drugie… co to za zapach!

W większości domów na Islandii ciepła woda pod prysznicem pochodzi bezpośrednio z gorących źródeł i rzek znajdujących się pod powierzchnią. Jest ona bardzo bogata w siarkę, stąd specyficzny zapach, który mi osobiście w ogóle nie przeszkadza, ale wiem, że niektórych na początku odrzuca. Dzięki tej samej wodzie ogrzewa się domy, a dzięki energii geotermalnej Islandczycy najzwyczajniej w świecie… nie płącą za prąd.

Gejzery i gorące źródła Islandii

Gorące źródła są specjalnością Islandii i niczym dziwnym nie jest paradowanie w stroju kąpielowym na zewnątrz nawet w środku zimy. Wokół mróz i wiatr, a Ty elegancko leżysz sobie w czterdziestostopniowej wodzie… Najbardziej popularnym tego typu miejscem jest chyba stary, opuszczony basen Seljavallalaug.

Kraina skuta lodem

Dziesięć procent wyspy pokryte jest wiecznym lodem – ogromnymi czapami lodowymi, które od pewnego czasu sukcesywnie się zmniejszają. I to w zawrotnym tempie – lodowiec Solheimajokull odwiedzałem latem 2017 i 2018 roku, w te kilkanaście miesięcy ubyło ponad 10 metrów grubości lodowca na całej jego długości, i cofnął się co najmniej o kilkadziesiąt metrów!

To tutaj znajduje się największy (pod względem objętości) lodowiec w Europie, Vatnajokull, który powierzchnią ustępuje też jedynie lodowcowi położonemu na dalekiej północy – Svalbardzie.

Topniejący lodowiec utworzył piękne jezioro – bardzo popularną, zachwycającą Glacier Lagoon ze spływającymi do oceanu wielkimi kawałkami lodu

Ciekawe jest również coś innego – najprawdopodobniej w czasach Wikingów na Islandii było stanowczo mniej lodu, niż obecnie. Islandia została przez nich zasiedlona między innymi dlatego, że była w tamtych czasach sporo cieplejsza, dopiero później zaczęła się ochładzać, lodowce znacznie się powiększyły, a teraz znów temperatury rosną, a ogromne połacie lodu się kurczą.

Gdy dzień trwa… kilka miesięcy!

Jak wspominałem wcześniej, Islandia położona jest daleko na północy – tuż pod samym kołem podbiegunowym. Nie jest to aż tak daleko, jak zwykle się wydaje – spora część Norwegii, Szwecji i Finlandi leży znacznie dalej na północ, niż Islandia, ale i tak położenie wyspy wystarczy, by przez kilka miesięcy w ciągu roku w ogóle nie robiło się tu ciemno.

Wprawdzie brak tu zjawiska dnia i nocy polarnej – nawet w najdłuższym dniu w ciągu roku słońce chowa się za horyzont na około 3 godziny, ale nie zmienia to faktu, że mniej więcej od maja do połowy sierpnia na dworze jest jasno przez cały, calutki czas. Dzień trwa non stop, i naprawdę łatwo stracić rachubę – nieraz wpadałem na jakiś pomysł, chciałem gdzieś pojechać, gdy okazywało się, że jest już po 23, i zaraz muszę się kłaść, by wyspać się przed wczesną pobudką kolejnego dnia. A słońce wesoło świeciło sobie nad horyzontem.

Działa to dokładnie w drugą stronę zimą – w grudniu około 11 słońce leniwie wychyla się i zaczyna wznosić do góry, po czym zaraz zaczyna wędrówkę w dół i o 15 jest po wszystkim. Jeszcze o 10 rano jest ciemno jak w środku nocy. I choć dla wielu osób jest to okropny czas, tak dla mnie – był to zdecydowanie najlepszy moment na Islandii. Wieczna ciemność, krótkie chwile słońca miały dla mnie fantastyczny klimat i to zimę, głównie za jej surowość, na Islandii ukochałem najbardziej. Zresztą, tylko spójrz:

Zima na Islandii

Magia!

Zakończę drobną ciekawostką dotyczącą charakteru miejscowych ludzi. Zazwyczaj są dość małomówni i niekoniecznie chętnie wyrażają emocje, co na początku może wydawać się trochę dziwne. Lubują się w większości natomiast w… czarnym humorze.

Najpopularniejsza plażą w kraju jest Reynisfjera, czarna plaża położona na południu kraju. Jest przepiękna, ale bardzo niebezpieczna – często występują tam bardzo silne i zdradliwe fale, a narastający natłok turystów musiał doprowadzić w końcu do pierwszego wypadku śmiertelnego, mimo wiszących wszędzie ostrzeżeń. Jeden z azjatyckich turystów został wciągnięty przez falę w odmęty oceanu podczas robienia sobie zdjęcia. Od tej pory plażę miejscowi nazywają czasem…

Chińszczyzną na wynos.