Podczas jednego z pierwszych dni w Australii pracowałem trochę w ogrodzie, i obcinałem zaschłe już liście palmy. Nic trudnego – starty po stronie drzewa to kilka kilogramów liści, po mojej – trzy ukłucia w dłonie. Nic groźnego, pomyślałem. Zwykła palma. Aż do następnego poranka. Trzy palce miałem dwa razy większe, niż normalnie, a ręka była sina i zdrętwiała.

Pełen obaw pobiegłem do lekarza (Tutaj mała uwaga – zawsze wyjeżdżając pamiętaj o ubezpieczeniu turystycznym! Prosta wizyta u lekarza w Australii kosztowała by mnie więcej, niż ubezpieczenie na rok). Po chwili zostałem przyjęty, lekarz rzucił okiem, na wszelki wypadek spojrzał jeszcze raz, uśmiechnął się… i powiedział, że wszystko okej, i jakby coś się działo, to żebym przyszedł jeszcze raz. Ale będzie w porządku. To był pierwszy raz, gdy było w Australii groźnie. I na szczęście ostatni.

A pająki, węże i krokodyle?

Największy pająk, jakiego spotkałem, był mniejszy od większości napotkanych przeze mnie pająków w Polsce. Węże? Akurat była wiosna, większość więc była tuż po albo jeszcze w trakcie zimowania. I choć na te rzeczywiście trzeba uważać, zwłaszcza w buszu, to i tak bardzo rzadko zdarza się znaleźć je w okolicach domu, a na spacery po buszu wystarczy założyć odpowiednie buty. Krokodyle? Byłem w Perth, a te żyją tylko w najbardziej północnej części Australii, czyli tam, gdzie mieszka naprawdę znikomy procent mieszkańców tego kraju. Wszyscy Australijczycy, z którymi rozmawiałem, mówią zgodnie:

Nie ma się czego bać.

Rzeczywiście, trzeba pamiętać o jakichś tam podstawowych zasadach bezpieczeństwa, ale nie taka groźna Australia, jak ją malują. Zwłaszcza ta południowa część, gdzie klimat bardziej przypomina południową Hiszpanię, niż prawdziwe, północne tropiki.

Przyroda Australii wokół Perth

Odwiedzając Australię chciałem koniecznie zasmakować przede wszystkim tutejszej natury – ta przecież jest unikalna i niesamowita w skali światowej. Ponad 80% fauny australijskiej to endemity, czyli gatunki nie występujące naturalnie nigdzie indziej na świecie!

Głośne i kolorowe ptaki Australii

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy pierwszego dnia po przylocie, to hałasujące wszędzie papugi. Spodziewałem się raczej ptaków podobnych do tych, które spotykałem na ulicach Malagi – małych, zielonych papużek. Takie rzecz jasna spotykałem, ale Perth i okolice pełne były przeróżnych, wściekle kolorowych, wielkich i bardzo głośnych ptaków. Są wszędzie, latają grupami i zwykle wprowadzały niemały uśmiech na moją twarz.

Troszkę mniej popularny symbol Australii

Innym, bardzo popularnym skrzydlatym symbolem Australii jest Kukabura Chichotliwa. Naprawdę chichocze 😉

Park Narodowy Yanchep (Yanchep National Park)

Najsympatyczniejszym zwierzakiem w Australii wydaje się być Koala. Jak się okazuje, wcale nie tak łatwo ją spotkać, zwłaszcza będąc na zachodzie – Koala występuje w naturze jedynie we wschodniej części wyspy, więc jeśli tak jak ja udasz się do Perth, czeka Cię wycieczka do Parku Narodowego. Na przykład do Yanchep.

Yanchep znajduje się jakieś 50 kilometrów na północ od centrum Perth, i w niecałą godzinę można dojechać do niego komunikacją miejską (wtedy kawałek dojść trzeba pieszo). Wstęp jest darmowy, jedynie przy wjeździe samochodem trzeba uiścić opłatę w wysokości kilkunastu dolarów. A na miejscu czeka naprawdę masa atrakcji. Sam Park jest bardzo duży, i wytyczone są w nim dziesiątki tras trekkingowych z różnymi poziomami trudności. Od takich na półgodzinne spacery z rodziną, po długie, kiludziesięciokilometrowe wyprawy przez busz, do których warto się solidnie przygotować.

Po drodze czekają takie widoki:

Spotkasz dziko żyjące kangury
Masę ptaków…
Również kaczki 🙂
Możesz spacerować wokół pięknego jeziora, w którym pływał…
Jadowity wąż tygrysi! Niczym niewzruszony 🙂

Park jest zorganizowany bardzo fajnie, wokół jest mnóstwo dzikiej przyrody, ale jest też mały, zadbany park, w którym można zjeść sobie śniadanie, zrobić przerwę, odpocząć w cieniu, bawić się z dziećmi. Główną atrakcją natomiast zdecydowanie jest małe, ogrodzone miejsce, w którym chodzi się po specjalnych drewnianych platformach, ponieważ pomiędzy nimi rosną eukaliptusy, na których zazwyczaj w ciągu dnia odpoczywają Koale!

Odwiedzałem je dwukrotnie, bliżej poranka i po południu, ale wszystkie solidarnie spały. Jednej zdarzyło się przebudzić tylko po to by ziewnąć, zmienić pozycję, i pójść spać dalej. Zwykle odpoczywają dość wysoko, więc jeśli chcesz mieć wyraźne zdjęcia, zabierz aparat, z obiektywem, który pozwoli Ci zrobić dobre przybliżenie – smartfony raczej sobie tutaj nie radziły. Widok śpiących Koali za to jest urzekający:

Torbacze w Perth

Najweselszym ze zwierzaków Australii są zdecydowanie Kuoki. O tych wiecznie uśmiechniętych, małych torbaczach już pisałem – spotkać je można w południowo-zachodniej Australii, ale zdecydowanie najliczniejsze są na wyspie Rottnest Island, położonej pół godziny drogi promem od wybrzeża Perth. O Kuokach poczytasz w artykule Ta wyspa ma wszystko! Jak zrobić selfie z Quokką? Tylko na Rottnest Island!, i jeśli będziesz w okolicy, jest to obowiązkowy punkt programu!

Mama z malutką Kuoką w torbie

Na koniec zostawiłem główny symbol Australii – kangury! Spotykałem je wielokrotnie – kilka w Yanchep, niestety widziałem też kilka potrąconych przy drodze w podróży na australijską prowincję, jadąc przez busz. W Perth natomiast najłatwiej spotkać je tuż przy centrum miasta – na wyspie Heirrison Island położonej na rzece. Wystarczy zaparkować samochód na parkingu, po kilkuset metrach przejść przez specjalne bramki, i po chwili możemy cieszyć się towarzystwem tych sympatycznych torbaczy:

Nie można przesadzać, ale…

I choć żaden kangur nie chciał ze mną boksować, nie goniły mnie wściekłe dingo, ani nie spotykałem czarnej wdowy na każdym kroku, to jednak o podstawowych zasadach bezpieczeństwa w Australii pamiętać trzeba – jak choćby pracować w ogrodzie w rękawiczkach. Najlepiej trochę grubszych. Oszczędziło by mi to sporo stresu przy morderczej palmie (miałem rękawiczki, ale cienkie, które palma z łatwością przedziurawiła), ale uchroniłoby również w przypadku bliższego spotkania z którymś z jadowitych pająków.

Do tego – im bardziej na północ, tym groźniej się robi. Choćby ze względu na takie potwory, jak kilkusetkilogramowe krokodyle różańcowe, czy ponoć cholernie groźne Kuzuary. Grunt, żeby strach przed obcą fauną nie zepsuł Ci całej przygody. Pamiętaj, że największym zabójcą na świecie nie jest ani dingo, rekin, czy kilkumetrowy krokodyl, a… komar.