Za każdym razem, gdy w rozmowach ze znajomymi czy rodziną mówię, że wybieram się to tu, to tam, reakcje są bardzo różne, od babcinego „a po co Ci to, tam mordują, kradną (i wiele innych złych rzeczy)”, przez znajomych negatywne –  „po co tam jechać”, „nie lepiej na all inclusive”, pozytywne – „super, co będziesz zwiedzać” i hurraoptymistyczne „ojaciealesuperjatezchceeeee”. Przy wszystkich negatywnych opiniach pojawia się jedno pytanie – dlaczego.

Po pierwsze – jak to wygląda?

Zwykle planowanie jakiejkolwiek podróży w moim wykonaniu, nieważne, czy jednodniowej, czy kilkutygodniowej, zamyka się w podobnym schemacie. Trafiam na jakąś okazję – bilety lotnicze, autobusowe – transport w dobrej cenie do jakiegoś miejsca, w którym jeszcze nie byłem, albo byłem, ale z chęcią wrócę. Następnie w miarę możliwości do podróży dopasowuję plany zawodowe i wszelkie inne.

Gdy zbliża się termin wyjazdu – zaczynam powoli pakować plecak (w 95% przypadków plecak, nie walizkę), ogarniam plus minus, co warto zobaczyć na miejscu i jadę.

Noclegi na miejscu – zazwyczaj ogarniam dopiero na miejscu, wtedy dopiero wiem, gdzie zamierzam nocować. Wyglądają różnie – albo jakiś hotelik, camping, albo rozbijanie namiotu na dziko w jakimś ustronnym miejscu – to często moja ulubiona forma noclegu. Transport – najchętniej autostop, lokalne autobusy, blablacar, na szarym końcu taksówki (czasem nie ma wyjścia, i bezpieczniej). Jedzenie – różnie, czasem w sieciówkach (co jakiś czas naprawdę mam ochotę dokładnie wiedzieć co zjem, i mniej więcej ile za to zapłacę), ale lubię też stołować się w miejscowych „spelunkach”, poznać lokalną kuchnię.

Dlaczego tak?

Jeśli chodzi o wczasy z biurem podróży, to byłem na takich trzy razy, i zdecydowanie mi wystarczy. Oczywiście nie są złe – zaplanowane mamy wszystko od A do Z, transport,  noclegi, jedzenie, coś można pozwiedzać. Nie deprecjonuję amatorów takich wczasów, ale mnie najzwyczajniej w świecie nudzą, i nie pozwalają poczuć tego czegoś – atmosfery miejsca, do którego przyjechałem.

Muszę całkiem wsiąknąć w kraj, który zwiedzam, przejść lokalnymi uliczkami, a nie główną ulicą. Wiecie, to coś jak z Kasprowym – można na niego wjechać kolejką po odstaniu kilku godzin w kolejce, a można ten sam czas spożytkować na podziwianie urody Tatr, Parku Narodowego, i po daniu czegoś od siebie stanąć z zadowoleniem na szczycie.

Nie daje mi satysfakcji zwiedzanie pod kloszem, ciągle z przewodnikiem, z jedzeniem w klimatyzowanych restauracjach, byciem przewożonym klimatyzowanym autokarem z miejsca na miejsce.

Potrzebuję porozmawiać z miejscowymi, czasem doznać pewnych nieprzyjemności ze względu na nietrafiony lokalny posiłek, spędzić kilka godzin w jednym miejscu czekając, aż na drodze pojawi się jakikolwiek samochód, który być może podwiezie mnie gdzieś dalej (albo więdnąć dalej przez kilka godzin). Poznać miejsca, których siłą rzeczy z perspektywy turystycznego autobusu nie poznasz, w miarę możliwości wtopić się w lokalną społeczność.

Spędzić noc w tanim hostelu i spotkać osoby, które robią to co ja, wymienić się poradami, spostrzeżeniami, podzielić emocjami z podróży.

Wielu rzeczy w podróży bym nie doświadczył, gdybym jeździł z wycieczkami, wielu ciekawostek się nie dowiedział, masy osób, z którymi dalej mam kontakt nie poznał, a mroźnego i pod wieloma względami niekomfortowego noclegu pod gołym niebem w Norwegii nie zamieniłbym na najdroższy pięciogwiazdkowy hotel.

Strach

Czy zdarza mi się bać? Obawiać, że spotka mnie coś złego? Jasne, że tak, strach dotyka każdego z nas. I czasem nie jest to tylko lekki dreszczyk emocji przed nieznanym, a prawdziwy lęk.

Aktualnie jestem w podróży po Ameryce Południowej, która od kiedy pamiętam była moim marzeniem. Nigdy nie byłem tak daleko od domu, przed podróżą nawet nie udało mi się porozmawiać na żywo z osobą, która miałaby większą styczność z tym kontynentem. Robiłem więc research w internecie na temat tego, czego mogę się spodziewać na miejscu. Zdania jak zwykle podzielone, pomiędzy „mordują” a „są super i kochają przyjezdnych”, przy czym dziwnie więcej było tych negatywnych, niż standardowo. Napady z bronią, rozboje, itp…

Lekko pękałem, ale jakoś doleciałem i z tego wszystkiego wziąłem taksówkę z lotniska do hotelu. Godzina 21 czasu lokalnego, chcę wyjść na dwór zapalić – a tu gospodarz zamknął kraty, i mówi, że lepiej teraz już nie wychodzić, że on mi otworzy kanciapkę.

No i jak tu podejść pozytywnie? Zwłaszcza, że wokół mury z drutem kolczastym, ogrodzenia pod napięciem, we wszystkich oknach kraty? Wtedy naprawdę zacząłem się zastanawiać nad sensem tego wyjazdu, czy to dobrze, że się tu pchałem. Szybko przegoniłem te myśli – przecież ludzie jakoś tu żyją, przyjeżdżają, jakoś to wszystko działa. No nic, jakoś trzeba to przeżyć – na tyle, na ile mogłem się przygotowałem, wystarczy przestrzegać kilku sztywnych zasad, żeby zminimalizować ryzyko niechcianej przygody.

Strach jest dobry. Jeśli tylko Cię nie sparaliżuje, jeśli spojrzysz mu w oczy – pomoże Ci się przygotować jeszcze lepiej, i uniknąć wielu niepożądanych sytuacji. A ile satysfakcji daje przełamanie go – jedno z lepszych uczuć na świecie.

Zamiast iść utartym szlakiem, wolę przecierać nowe

Nie wszyscy to lubią – to jasne, rozumiem. Można iść na etat, a można prowadzić swój biznes, wszystko ma swoje plusy i minusy, coś za coś. Cenisz wygodę i bezpieczeństwo – to normalne, nie ma w tym nic złego.

A może też masz w sobie żyłkę podróżnika, tylko jeszcze nieodkrytą? Może coś Cię blokuje, masz dużo wymówek, mówisz sobie „kiedyś”? Polecam spróbować, zrobić pierwszy krok – reszta przyjdzie sama.