Wokół mnóstwo turystów, ale jest inaczej, niż zwykle w tak pełnych miejscach. Uwagę zwraca cisza. I skupienie, pełne napięcia i oczekiwania. W każdym kierunku rozciąga się gęsty, wściekle zielony las równikowy. Każdy z obecnych patrzy w przypadkowym kierunku, mając nadzieję, że zaraz coś wypatrzy. Po kilkunastu minutach da się zauważyć w oddali ruch. Korony drzew poruszają się coraz bardziej intensywnie, dwudziestometrowe drzewa wyginają się o kilkadziesiąt stopni. Coś się zbliża. Chwilę później naszym oczom ukazuje się pierwszy orangutan.

Jedna z najdzikszych wysp na świecie – Orangutany na Borneo

Na Borneo przyleciałem głównie w jednym celu – Park Narodowy Bako. Chciałem zobaczyć dżunglę, nocować w niej, ujrzeć na żywo Nosacza Sundajskiego. Na początku planowałem znaleźć się w Parku Narodowym Miri, ale wizyta tam to dużo większa eskapada – albo naprawdę długa podróż łodzią, albo dodatkowy lot samolotem, by znaleźć się w prawdziwym sercu borneańskiej puszczy, a na tę wielką wyspę miałem jedynie 6 dni. Padło więc na dwa noclegi w Bako, zwiedzanie miasteczka Kuching i… trochę czasu zostało. Jedną z okolicznych atrakcji jest właśnie Rezerwat Semenggoh, słynący z żyjących tam półdziko Orangutanów. Żeby zrozumieć, po co istnieje takie miejsce, trzeba zacząć od tego, w jakiej sytuacji znajdują się orangutany.

Jeden z mieszkańców Semenggoh – młody, kilkuletni Orangutan

Wypalane lasy, porywane dzieci, zabijane matki

Orangutany żyją dziko tylko w dwóch miejscach na świecie – Indonezyjskiej Sumatrze oraz podzielonym między trzy państwa Borneo. Są to zwierzęta spędzające praktycznie całe swoje życie w koronach drzew lasów deszczowych. Problemami orangutanów są przede wszystkim ludzie, z kilku głównych powodów:

  • porywa się młode, by następnie odsprzedać je na czarnym rynku. Porwania dzieci zazwyczaj wiążą się z zabijaniem matek,
  • wypala się i wyrębuje lasy, by znaleźć miejsce pod plantacje, z których pozyskuje się olej palmowy.

I tak jak pierwszy przypadek jak najbardziej powinno się potępiać, tak ten drugi nie jest do końca prosty. Łatwo jest krzyczeć „dzikusy, zostawcie lasy”, ale dla Malezji i Indonezji eksport oleju palmowego to potężne źródło dochodu. Ponad 85% światowych zapasów oleju palmowego produkuje się w tych dwóch krajach, a proces jego produkcji to jedyne źródło dochodu dla masy ludzi, którzy bez plantacji po prostu zostaliby skazani na głód. Z drugiej strony, tropikalne lasy puszczy Amazońskiej (która boryka się ze swoimi problemami), jak i tej Azjatyckiej to prawdziwe skarby, miejsce życia masy zagrożonych gatunków. Naprawdę ciężko znaleźć rozsądne wyjście z tej sytuacji, ale jeśli coś się nie zmieni, to za kilka-kilkanaście lat po tropikalnych lasach na Borneo czy Sumatrze zostanie tylko smutne wspomnienie.

Nakarmić i pomóc wrócić do życia

Jednym z efektów kurczących się lasów borneańskiej dżungli jest właśnie Semenggoh Nature Reserve (zwane również Semenggoh Wildlife Centre). Miejsce to powstało ponad dwadzieścia lat temu i istnieje po to, by pomagać orangutanom, ale jednocześnie za bardzo ich nie oswajać. Na terenie rezerwatu żyją aktualnie dziesiątki małp – niektóre są całkiem dzikie, niektóre tylko w jakimś ułamku. Głównym problemem żyjących tam orangutanów jest to, że jest ich zbyt wiele na danym obszarze – przez co czasem nie wystarczy dla wszystkich pożywienia. Dżungla jest bardzo hojna, ale wykarmienie tych potężnych stworzeń to nie lada sztuka. Z tego powodu dwa razy dziennie pracownicy rezerwatu urządzają karmienie, na które małpy przychodzą, albo i nie – w zależności od tego, czy udało im się znaleźć wystarczającą ilość pożywienia w lesie.

Dlatego właśnie Semenggoh zdecydowanie nie jest typowym zoo – turyści mogą tam wejść tylko dwa razy dziennie w godzinach karmienia, i mimo, że muszą zapłacić za wstęp (10 RM – niecałe 10 złotych), nie mają żadnej gwarancji ujrzenia orangutanów. Jeśli są najedzone, to po prostu nie przyjdą.

Park pomaga również małpom w różnych nieszczęśliwych wypadkach – gdy coś im się stanie, zostaną kontuzjowane, porzucone, nie dają sobie rady same. Pracownicy rezerwatu to fantastyczni ludzie, którzy wykazują się ogromną cierpliwością do turystów, ale jednocześnie wielką miłością do zwierzaków. Odchowano tam dziesiątki orangutanów, a co jakiś czas można dojrzeć przychodzącą na karmienie matkę z młodym – niesamowity widok!

Jako druga na karmieniu pojawiła się matka z młodym orangutanem, który sprawił wszystkim masę radości swoimi wygibasami kilkanaście metrów nad ziemią
Jako druga na karmieniu pojawiła się matka z młodym orangutanem, który sprawił wszystkim masę radości swoimi wygibasami kilkanaście metrów nad ziemią

Kilka metrów od olbrzyma

Po kilkuminutowym tłumaczeniu zasad przebywania w parku zaczyna się karmienie. Przechodzimy wgłąb lasu, gdzie czeka duża, drewniana platforma pełna owoców, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie stoją turyści. Nad platformą znajdują się pomocnicze liny, które ułatwiają orangutanom zejście z drzew wprost do „jadalni”.

Pracownik parku rozpoczyna nawoływanie – małpy rozpoznają każdego z nich po głosie. Po kilkunastu minutach można zauważyć ruch koron drzew, coraz bliższe rośliny zaczynają się kołysać, aż ukazuje się naszym oczom pierwszy podrostek:

Małpa półdzika, urodzona w parku, ewidentnie w pewnym stopniu oswojona z obecnością ludzi. Popisuje się na linach, robi masę wygibasów, aż w końcu schodzi na dół i zaczyna pożywiać się bananami. Po kilku minutach zabiera trochę owoców na zapas i odchodzi, choć niedaleko. Zaraz po nim pojawia się matka z młodym. Pożywiają się, potem odpoczywają wśród drzew nad platformą. W pewnym momencie zrywają się i odchodzą. Chwilę później wyjaśniło się, dlaczego. Pojawił się potężny samiec.

Wzbudzał respekt. Był naprawdę ogromny. Do poprzednich orangutanów pracownik podchodził na luzie, karmił je z ręki, był wyraźnie zrelaksowany. Tym razem było inaczej – trzymał się na baczności i na odpowiedni dystans. Po chwili zobaczyliśmy, dlaczego – małpa dwoma ciosami od niechcenia rozłupała kokosa.

Orangutan jest co najmniej czterokrotnie silniejszy od człowieka, więc zdecydowanie jest na co uważać – co innego młody, chętny do zabawy podrostek, a co innego potężny, dumny samiec. Dorosły orangutan posilał się najdłużej – nie skończył nawet wtedy, gdy skończył się czas odwiedzin i musieliśmy opuścić miejsce karmienia.

Powoli zmierzamy w powrotną stronę, gdy dwa metry nad nami pojawia się on. Młody samiec, który jako pierwszy przyszedł na karmienie. Z oczu bije radość i niesamowita inteligencja, pozuje, jakby wiedział, że chętnie go obfotografujemy. Pokazuje się z lewej, z prawej strony, robi fikołka. Patrzy jakby z uśmiechem. Zaraz dostaje wyprawkę – pracownik podchodzi z kilkoma owocami na zapas. Młodzik z radością zabiera jedzenie, odchodzi kawałek, ogląda się ostatni raz i znika w dżungli. Ten błysk w oku rudego podrostka na zawsze zostanie w mojej pamięci.