Od pierwszego kroku na indonezyjskiej ziemi rzucają się na Ciebie wściekle taksówkarze. Każdy jest Twoim przyjacielem, ale dobrze wiesz, że od początku próbują Cię jak najbardziej okantować. Przy zakupie karty SIM na Twoje pytanie o cenę chłopaczek rzuca kwotę z kosmosu – niektórzy nie znają cen, ciężko im przeliczać, zapłacą bez marudzenia. W każdym miejscu musisz się szarpać o każdy grosz, każdy widzi w Tobie tylko maszynkę do zarobienia forsy. W końcu jesteś biały. Biały to bogaty.

Wstajesz rano, budzi Cię powolna, przyjemna, balijska muzyka. Po chwili pocieszna babcia przychodzi z przepysznymi zielonymi naleśnikami i szklanką świeżego soku na śniadanie. Relaksujesz się patrząc, jak gospodarz w odświętnym stroju oddaje się religijnym rytuałom z uśmiechem na ustach. Chwilę później płacisz grosze za pyszny obiad, a właścicielka przynosi Ci resztę mimo, że chciałeś po prostu zostawić napiwek. Wieczorem napotkany przypadkiem miejscowy częstuje Cię pyszną balijską kawą i cały wieczór spędzacie rozmawiając o pierdołach.

Które Bali jest prawdziwe? To z pierwszego akapitu, gdy każdy chce wycisnąć z Ciebie ostatni grosz? Czy może to drugie – pełne spokoju, uśmiechu i życzliwości? Odpowiedź jest prosta. Obydwa.

Nieskończone, zielone tarasy

Wybrałem się na spacer, ruszając jeszcze przed wschodem słońca. Obudziłem się o piątej, wziąłem szybki prysznic i ruszyłem przed siebie. Po raz pierwszy od dawna powietrze było dla mnie naprawdę przyjemne. Nie męczące, nie gęste, nie okropnie mokre, tylko… orzeźwiające. Chwilę po pojawieniu się pierwszych promyków słońca oddycha się już ciężej, za to wieczorem ciężko jest dłużej posiedzieć na zewnątrz – ze względu na kąsające komary. Za to wczesnym rankiem – idealnie!


Jeśli szukasz noclegu na Bali i będziesz w Ubud, to koniecznie zatrzymaj się w Ubud Rooms B&B. Prosiliście o link do noclegu, więc o to jest – to tutaj otoczy Cię prawdziwy, balijski klimat, poznasz życie miejscowej przemiłej rodziny, a gospodarz chętnie pomoże zagłębić się w klimat wyspy. Do tego pyszne śniadania kawałek od gwaru turystycznego centrum miasta.

Zarezerwuj nocleg!

Spodziewałem się pustych ulic w Ubud, ale nie wpadłem na pewną oczywistość – miejscowi dużo lepiej ode mnie wiedzą, kiedy powinno się wstawać. Przed szóstą miasto tętniło życiem, kobiety robiły zakupy, stragany już stały rozłożone. Za kilka godzin, gdy słońce nie będzie dawało ani chwili wytchnienia, pochowają się w cieniu i spokojnie będą przeczekiwać najgorsze, gorące i duszne godziny. Ja idę dalej i odbijam w kierunku tarasów ryżowych.

Po chwili wita mnie widok wulkanu Agung

Po obu stronach drogi oglądam gęste lasy, do tego bardzo hałaśliwe – świt i zmierzch to dwie najgłośniejsze i najaktywniejsze pory w lasach deszczowych. Jeszcze kilkaset metrów drogi i trafiam do nieba – wszędzie po horyzont roztaczają się wściekle zielone tarasy ryżowe, na których co kilkaset metrów wypatrzeć można pracujących rolników.

To kilkanaście kilometrów dalej – dużo bardziej turystyczne miejsce, gdzie tarasy są wyższe i układają się w piękne, strome schody

Ubud – miasto sprzeczności

Dopóki nie zacząłem planować odwiedzenia Bali, wyspa ta wydawała mi się być rajem dla plażowiczy. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie takie przekonanie, że Bali = piękne plaże i lazurowa, spokojna woda. Oczywiście, to wszystko tu jest, ale na pewno nie w takiej częstotliwości, jak mi się wydawało i nie jest to główna atrakcja. I z tą spokojną wodą trochę słabo – Bali głównie otacza ocean, i miejscowe wody są raczej rajem dla surferów. I nurków. Żółwie, piękne rafy, rekiny, manty – to wszystko jest na Bali. Piękne plaże też są!

Śliczna plaża w Padang Bai. Za to fale – ogromne!
Czarne plaże znalazłem na Wyspach Kanaryjskich. Później na Islandii. W końcu również na Bali

Jednym z najpopularniejszych miejsc na Bali jest za to miasteczko położone kilkadziesiąt kilometrów od najbliższej słonej wody. Ubud, miasto przepełnione balijską kulturą, ale również tandetą i chęcią ograbienia turysty z każdego grosza.

Tanio czy drogo?

Przed wyjazdem jeden z internautów starał się przekonać mnie, że zupełnie nie spodziewał się, że na Bali jest tak drogo, i że w cenie niższej, niż 100$ nie mam co myśleć o pokoju z klimatyzacją, a za obiady w restauracjach będę płacił fortunę. Czy miał rację? Oczywiście, nie do końca. Płaciłem za pokój za dobę 58 złotych, a w zamian otrzymałem najpiękniejsze miejsce, w jakim byłem podczas pobytu w Azji. Ogromny pokój z klimatyzacją, oczywiście prywatną łazienką, cudownie wystrojony, ze śniadaniem podawanym do tarasu i przemiłą, miejscową rodziną mieszkającą tuż obok. Gdy przechodziłem przez centrum Ubud rzeczywiście ceny w restauracjach mocno zaskakiwały – było im znacznie bliżej do Europy, niż do Indonezji. Wystarczyło za to przejść dwa skrzyżowania dalej, by trafić do świetnego lokalnego warungu (warunga?), i zapłacić za syty obiad… 5 złotych. A że zazwyczaj wolę smakować życia i kultury miejscowych, niż stołować się wszędzie w restauracjach z klimą i europejskim jedzeniem – dwie pieczenie przy jednym ogniu. (więcej na temat budżetu i wydatków pisałem we wpisie Ile kosztuje 6 tygodni w Azji? Podsumowanie kosztów wyjazdu!)

Czarne, białe… szare

Taki właśnie jest Ubud, jak i większość Bali (choć w różnych proporcjach, w zależności od miejsca) – z jednej strony pazerni na kasę, chcący Cię ograbić i oszukać jak się tylko da taksówkarze, a z drugiej przemiła rodzina z minimalnymi cenami, która nie chce przyjąć napiwku, który według Ciebie należy się im jak nikomu innemu na świecie. I milion zachowań pomiędzy czarnym i białym – lekko szarych po mocno grafitowe. Jak wszędzie na świecie.

W Ubud zjesz obiad z Indonezyjczykami – pełny talerz za 3,50 zł, ale możesz również dostać przekąski za dziesiątki dolarów. Możesz przejść miasto na pieszo czy przejechać na skuterku, ale możesz również przemierzyć je w klimatyzowanym SUV-ie z przyciemnionymi szybami. Możesz od początku pomstować na nieuczciwych miejscowych, gdy źle trafisz na początku, ale możesz też to olać, i zaraz pić kawę i zbijać piątki z miejscowym, który opowie Ci więcej o miejscowej kulturze niż przewodnik przez tydzień pobytu.

Złe dobrego początki

Moja przygoda na Bali zaczęła się okropnie. Po przejściu przez kontrolę graniczną, dziesiątki taksówkarzy zaatakowały mnie od samych drzwi. Wręcz krzyczeli na mnie, że pewnie nie chcę skorzystać z ich usług, bo planuję zamówić Ubera. I żebym uważał, bo to nielegalne, i może się źle skończyć… koszmar. Następnego dnia rano ocyganiono mnie zdrowo przy zakupie karty SIM. Przepłaciłem znacząco, i było blisko, żebym nastawił się negatywnie do całego wyjazdu… było blisko, żeby przeszkadzało mi wszystko – po takim początku to naprawdę nietrudne. Na szczęście szybko okazało się, że Indonezję zamieszkuje przede wszystkim masa ciepłych, uprzejmych ludzi, dla których nie jesteś chodzącym portfelem, a po prostu… człowiekiem.

Wróciłem do pozytywnego nastawienia.

I tyle wystarczyło, bo żadne nieprzyjemności już mnie nie spotkały. Może ktoś czasem rzucał cenę z kosmosu licząc, że trafił na bogatego Norwega, który zapłaci za colę bez szemrania kilkanaście złotych, ale nic poza tym.

Poza tym Bali to cudowne miejsce. Fantastyczna wyspa, pełna ciężko pracujących ludzi, niesamowitej kultury i tradycji. Wciąż mam przed oczami ulice pełne odświętnie ubranych, uśmiechniętych ludzi przed świątynią. Gospodarzy składających ofiary bogom kilka razy dziennie. Małe, głośne małpki uciekające na drzewa, orzeźwiające, ukryte wodospady. Harujących na tarasach ryżowych rolników. I wreszcie cudowne plaże, z czystą wodą pełną kolorowych, pięknych stworzeń.

Nie wiem, czy polubisz Bali tak bardzo, jak ja, ale na pewno ta wyspa Cię zaskoczy.

A oglądanie najpiękniejszych zachodów słońca, przy akompaniamencie okropnie głośnej dżungli, popijając co chwilę świeży sok z kokosa potrafi wynagrodzić każdą niedogodność.