Jeśli szukasz inspiracji do kolejnej podróży, ten wpis jest dla Ciebie!
Kilka miesięcy temu dodałem wpis, w którym polecam miejsca w Europie i okolicach, w które warto się udać. Miejsca, które na pewno będą dobre na wypoczynek, które warto odwiedzić, i do których da się z Polski dostać w jakiś sensowny sposób. Po publikacji zgłosiło się do mnie kilka osób z pytaniem – a co z takim zestawieniem, tylko dla całego świata?
Pomyślałem sobie, że to bardzo dobry pomysł, ale co ja mogę pisać o całym świecie i tworzyć rankingi, skoro jest go tak dużo, a ja widziałem tak mały kawałek? Wtedy zrodził się w mojej głowie pomysł zapytania innych, co mogą polecić ze swojego doświadczenia. I tak powoli zacząłem kontaktować się z innymi blogerami i chętnymi do podzielenia się swoimi doświadczeniami czytelnikami.
Efektem tej współpracy jest poniższy tekst – na początek wpisy od czwórki blogerów podróżniczych. Jest Australia, jest Liban i jest Peru… dwukrotnie. Jest co czytać, jest co oglądać. Na początek Antypody!
Australia Zachodnia
Moim wielkim marzeniem odkąd pamiętam była podróż do Australii. Promocja lotów do Kuala Lumpur sprawiła, że od razu przyszło mi do głowy dokupienie lotu do jednego z australijskich miast. Wybór padł na Australię Zachodnią i Perth. Mniej popularne wybrzeże od Gold Coast, ale to właśnie tu pogoda miała być jeszcze dobra w lutym-marcu. Postanowiliśmy wypożyczyć campervana i tym autem przemierzać bezdroża tej części tego ogromnego państwa. Ruszyliśmy na południe w kierunku regionu Margaret River słynnego ze względu na produkcję wina. To tu po raz pierwszy zobaczyliśmy całe stada kangurów i papugi krążące nad naszymi głowami. Dokładnie o takiej chwili zawsze marzyłam.
Wart uwagi jest także Cape Le Grand National Park i jego białe plaże, na których można spotkać walabie, które same podchodzą do odwiedzających. Plaże ciągną się kilometrami i nie czuć tu oddechu drugiego człowieka na plecach, jak w całej Australii. Ruszając na północ w głąb regionu zwanego Wheat Belt odwiedziliśmy Wave Rock. Skałę, która imituje w kształcie falę. Niedaleko znajdują się także warte odwiedzenia jaskinie Mulka’s Cave z malowidłami skalnymi Aborygenów.
Jadąc do Kalbarri mijamy wypełnioną różową wodą Hutt Lagoon i pomarańczowe jeziorka. Park Narodowy Kalbarri słynie z formacji skalnych i głębokich wąwozów w czerwonych skałach, z którymi zawsze kojarzyła mi się Australia. Na północy kryje się jeszcze jeden skarb tego kontynentu. Ukryta pod powierzchnią oceanu rafa Ningaloo, gdzie po raz pierwszy zobaczyliśmy taką rafę tworzącą pod nami labirynty, rekiny szare pływające w pobliżu, manty a parę dni później pojawiły się rekiny wielorybie.
W 22 dni pokonaliśmy 5500km. Noclegi w caravan parkach nie były tak ekscytujące jak te na dziko pod rozgwieżdżonym Drogą Mleczną niebem. Doświadczyliśmy różnego rodzaju pogody, nawet udało nam się tu zmarznąć. Wielokrotnie doświadczyliśmy także życzliwości Australijczyków. Skorzystaliśmy z couchsurfingu i trafiliśmy na wspaniałą rodzinę, która się nami zaopiekowała.
Australia była moim marzeniem. Obawiałam się wręcz, że być może zbyt ją sobie wyidealizowałam w marzeniach z dzieciństwa. Rozczarowała mnie na korzyść, do tego stopnia, że tęsknię każdego dnia bo jeszcze nigdy nie czułam się tak dobrze prawie 12.000 kilometrów od domu. Ziarnko czerwonego piasku zostało w moim sercu na zawsze <3
poleca Karolina Ropelewska-Perek (https://www.facebook.com/Carolatravelstheworld/)
Peru
Dziwne uczucie, pisać o kraju, który poniekąd stał się drugim domem.
Pisanie o tym, że mi tam dobrze, że kocham ludzi, miejsca, krajobrazy. To takie cukierkowe, rzewne i nierealne. Mało prawdopodobne i naciągane. A jednak. Prawda. Przynajmniej w moim przypadku. I gdyby nie lokalny patriotyzm w stosunku do mojego ukochanego Spisza i przeogromna chęć poznawania świata (piszę te sentymenty podczas wietrznej, sierpniowej nocy na południu Islandii, pakując się do domu po półrocznym zasiedzeniu w Kraju Wikingów-Farmerów), to już od dawna, moja noga, obuta w sandały i głowa w kapelusz chroniący przed super agresywnym promieniowaniem UV, byłyby w ukochanym Kraju Inków – i to na stałe!
Moja przygoda z Peru zaczęła się dość wcześnie. Chodzi mi tutaj głównie o przygodę mentalną, utkaną z marzeń sennych i wyobrażeń. Już pacholęciem będąc, usłyszałam historię o Inkach z królewskiego rodu, którzy w XVIII w. schronili się w zamku w Niedzicy, w mojej ukochanej wiosce, uciekając przed żądnymi mordu hiszpańskimi konkwistadorami. Rozpaliło to moją dziecięcą wyobraźnię na tyle, iż stale miałam problemy ze zasypianiem. Wyobrażałam sobie, iż jestem ostatnim ocalałym potomkiem Inków i mam prawa do spuścizny inkaskiego tronu. W sumie, to jeszcze badań genetycznych nie zrobiłam, więc nadzieje dalej są…. Coraz bardziej, z coraz większą pieczołowitością zagłębiałam się w historię Inków w Niedzicy, a także ich śladów bytności w Polsce i Europie. Ze względu na moje szalone zainteresowania historią, rozpoczęłam studia geologiczne na AGH w Krakowie. To był strzał w dziesiątkę! W 2012 roku po raz pierwszy poleciałam do Peru. Spełniły się moje dziecięce marzenia. Pracowałam w Kanionie Colca wraz z innymi geologami i poznawałam wspaniałych ludzi i miejsca, które wyryły głębokie bruzdy w mojej duszy. Dlatego też, zaraz po powrocie do Polski, wraz z mężem, tak samo zakochanym w Peru jak ja, planowaliśmy już kolejny wyjazd. Zarobiliśmy odpowiednią ilość piniondzów, wypełniliśmy niezliczone excelowskie arkusze, planując wydatki na najbliższe pół roku i tak w 2014 wyjechaliśmy w końcu na dłużej. Zamieszkaliśmy w Arequipie, przepięknym mieście, zbudowanym z białego tufu, pochodzącego z okolicznych wulkanów. Mieliśmy ciągły dostęp do Kanionu Colca, dzięki czemu mogliśmy nadal pomagać w badaniach naukowych, a także uczęszczaliśmy na intensywny kurs j. hiszpańskiego. Tak minęły nam cudne 8 miesięcy, w sumie prawie 9.
Aktualnie znowu szykujemy się do wyjazdu do Peru. Radość rozpiera nasze serca, ręce trzęsą nam się z podekscytowania. Bez wielkiej miłości chyba coś takiego nie byłoby możliwe?
Miałam zachęcić Was jakoś do odwiedzenia tego kraju. Ale od czego zacząć? Jak streścić tyle wspaniałych miesięcy, które tam przeżyłam? Nie chciałabym pisać o tym jak bardzo podobało mi się Machu Picchu czy jezioro Titicaca. O tym, że peruwiańskie góry są dzikie i zachwycające. O tym, że w Kanionie Colca latają wieeeelkie kondory, a panie sprzedające tam rękodzieła ubrane są w przepięknie haftowane stroje. O tym, że Lima przytłacza tłokiem, hałasem i zalegająca nad miastem mgłą, zwaną Garua.
Myślę, że powinnam podzielić się z Wami czymś zupełnie odmiennym. Powiedzieć, na przykład, że Señora Milagros z Huambo (w Kanionie Colca) gotuje najlepszą zupę na świecie i dodaje do niej rocoto, o którym śniliśmy po nocach! O tym, że andyjscy przewodnicy górscy nie marzą jak my po powrocie z wojaży, o schabowym z ziemniaczkami i buraczkami, ale o upieczonej śwince morskiej! O tym, że na ulicy w Limie mogą zostać wypastowane nawet Wasze kolorowe sandały! O tym, że herbata z liści Coca smakuje jak dwutygodniowe górskie skarpetki, ale i tak ją pokochacie i będziecie popijać ją na zmianę z herbatą z Rumianku i Anyżu. O tym, że na jednej ulicy w Arequipie potrafi być 10 fryzjerów, a na innej 10 sklepów z uprzężami dla koni – poznacie zupełnie inne definicje konkurencji i handlu. Może wspomnę jeszcze, że jeśli popróbujecie wszystkich cudów kulinarnych z ulicy, to potem będziecie zmuszeni „odpocząć” 2 dni w hostelu… Dodatkowo po paru dniach w Peru nauczycie się odróżniać Alpakę od Lamy, a bardziej ambitni nawet od Guanaco i Wikuni. Dowiecie się o istnieniu Wiskacza, śmiesznego gryzonia wyglądającego jak zmutowany królik.
Oczywiście wrócicie do naszego kraju, bogatsi o wiele więcej wspaniałych wrażeń, jeśli tylko otworzycie się na świat i zechcecie chłonąć go wszystkimi swoimi zmysłami. Dźwięki, zapachy, kolory. I przede wszystkim wspaniali, dumni ludzie. Oczywiście nie bez wad, bo jeśli umówicie się z nimi na spotkanie, to na pewno punktualnie nie przyjdą, a jeśli w ogóle przyjdą, to w sumie będziecie szczęściarzami. Jeśli odpiszą Wam na maila w przeciągu miesiąca, to naprawdę megaaa sukces. Ale… można się do tego przyzwyczaić. Wystarczy dobrze zrozumieć słowo mañana.
Peru, to kraj ludzi uśmiechniętych. Ale nie dajmy się zwieść. Pozostaną długo nieufni w stosunku do nas, gdyż wiedzą, że po GRINGACH dużo dobrego spodziewać się nie można. Należy wziąć od nich tyle pieniędzy ile się da i za bardzo nie wchodzić w relacje, a wszystko będzie w porządku. Czasy konkwisty oraz dyskryminowanie Latynosów wykształciły u Peruwiańczyków taki oto instynkt obronny. Dlatego, gdy w końcu uda się przełamać pierwsze lody, możemy poczuć się naprawdę wyjątkowo. Wielu wspaniałych, wybitnych Polaków dumnie reprezentowało nasz kraj, dzięki czemu mamy teraz łatwiej podczas nawiązywania przyjacielskich stosunków z Peruwiańczykami.
Wystarczy powiedzieć, że jest się z Polski. I od razu uśmiech od ucha do ucha. Wszystko dzięki Janowi Pawłowi II, który w sercach Peruwiańczyków zapisał się napraaawdę głęboko. Papa Viajero (papież podróżnik), jak o nim z rozczuleniem opowiadają. Papież, który się ich nie wstydził, który powiedział coś, co do tej pory powtarzają i są z tego dumni, powiedział, że jest jednym z nich!
Pewnego dnia wracając z prac terenowych w Kanionie Colca, spotkaliśmy po drodze znajomą mieszkankę Huambo zganiającą kozy z gór. Wracając wspólnie do naszego puebla, rozmawialiśmy na różne tematy. Aż w końcu zaczęła wspominać jak to było w czasach, w których żadna droga nie prowadziła do Huambo i żaden autobus nie mógł tam dojechać. W tych to czasach Papa Viajero przyjechał do Peru, wtedy to nasza sąsiadka 2 tyg. jechała do miasta na koniu, żeby choć z daleka go zobaczyć. Powiedziała, że był to jeden z najszczęśliwszych momentów jej życia. Wzruszenie malujące się na jej twarzy było tak wspaniałe, że ta chwila do tej pory pojawia mi się przed oczami, gdy myślę o Peru.
Inna wzruszająca konwersacja spotkała mnie w busie do Yury – wioseczki ze źródłami termalnymi kilkanaście kilometrów za Arequipą. Zagadał do mnie dziadziuś, na oko z 80 letni. Zaczął opowiadać, że już od 30 lat co niedzielę jeździ na termy i że dzięki temu jest w tak dobrej formie. Powiedział, że przypominam mu jego dzieci i strasznie się cieszy, gdy może sobie tak koło mnie posiedzieć. Niestety jego dzieci nie miały pracy w Peru i musiały pojechać do Chile na zarobek. Teraz żyje mu się lepiej, gdyż wysyłają mu pieniądze na życie, ale jest bardzo samotny.
Takie historie ubogacają nas samych. Pozwalają zrozumieć jak żyją inni. Jakie są ich pragnienia. Jak postrzegają szczęście ludzie mieszkający na innej półkuli. Takie podróże pozwalają nam stać się lepszymi i bardziej wartościowymi ludźmi. Wrażliwymi na krzywdę wyrządzaną innym i bardziej skorymi do pomocy, gdyż często my sami i z pomocy i z gościnności nieznanych nam, przypadkowych ludzi korzystamy.
Mówi się, że jakość podróży mierzy się w liczbie poznanych przyjaciół, a nie w liczbie przejechanych kilometrów. Dlatego też dla mnie Peru jest najwspanialszym miejscem na Ziemi, w którym pozostawiłam część swojego serca wśród ludzi, których śmiało mogę nazwać swoimi przyjaciółmi.
Drodzy moi! Nie bójcie się tego kraju. Po prostu jedźcie tam i przekonajcie się o jego wyjątkowości. Po prostu – ZAKOCHAJCIE SIĘ W PERU JAK JA! Tego Wam wszystkim życzę 🙂
poleca Natalia Utnicka-Łydek (https://www.facebook.com/jawiesniakpodroznik/)
Liban
Szwajcaria Bliskiego Wschodu czy gniazdo sił Hezbollahu? Liban wydaje się być zlepkiem równoległych, nie do końca wymieszanych światów. Pozostają one we względnej równowadze, dopóki zachowane są między nimi ustalone proporcje. W obliczu wojny w Syrii równowaga staje się coraz bardziej chwiejna…
Liban polecić mogę podróżnikom szukającym niejednoznaczności. Lubiącym samym odpowiadać sobie na pytania. Od podróży oczekujących więcej niż tylko ładnych widoków i odpoczynku. Bo Liban męczy, nie daje spokoju. Natężenie kultur, religii, historycznych budynków, oszałamiającej przyrody, niecodziennych życiorysów jest po prostu zbyt duże, by łatwo o tym kraju zapomnieć. Za to Liban cenię i dlatego go polecam. Najlepsza na świecie kuchnia śródziemnomorska na tym tle jest tylko mało znaczącym detalem.
poleca Misza (http://okiemmiszy.pl / Fanpage)
Peru po raz drugi!
Dlaczego warto pojechać do Peru? Pierwszym z powodów jest jeden z siedmiu nowych cudów – ruiny inkaskiego miasta – Machu Picchu. Nie jest to tania przyjemność, bo bilety są drogie – lecz widok tego miasta całkowicie to rekompensuje. Widok wcześnie rano z góry, kiedy jest spowite chmurami. Pierwsze promienie słońca sprawiają, że chmury powoli znikają ukazując oblicze całego miasta. Widok jedyny w swoim rodzaju. Prawdziwie zapierający dech w piersiach. Kolejnymi powodami jest to, że w Peru jest wszystko! Dżungla amazońska, wysokie, ośnieżone Andy, suche pustynie i oaza Huacachina po środku. Ocean Spokojny. Do tego wulkany. Downhill na rowerach z wulkanu. Rejsy łódkami. Rafting po górskich rzekach. Piękne białe miasto – Arequipa. Pełne historii – Cusco i wiele innych. Do tego należy dodać to, że życie jest tam tanie a jedzenie przepyszne! Lokalsi są mili, uśmiechnięci i w rejonie górskim nierzadko kolorowo ubrani. Kraj duży, bardzo zróżnicowany i zdecydowanie warty odwiedzenia.
poleca Mateusz Przychodzeń (https://przychom.blogspot.com/)