Pamiętasz, kim chciałeś zostać w dzieciństwie?

Jako dzieci marzymy wiele. Jesteśmy przekonani, że będziemy strażakami, że będziemy walczyć jak Rambo, że uratujemy świat jak Bruce Willis w Armageddonie. Jesteśmy przekonani o tym, że świat ma dla nas jakąś misję, o swojej nieśmiertelności. Marzymy o wielkiej miłości. O wielkim domu z ogrodem, willi, ba – pałacu.

Gdy ja byłem mały, miałem wiele marzeń. Zawsze fascynował mnie świat prehistorii, dinozaurów. Pochłaniałem każdą książkę na ten temat, wiedziałem o nich wszystko – kiedy który żył, ile ważył, czym się żywił, ile miał metrów – nie miały przede mną żadnych tajemnic. Oczywiście bardzo chciałem zostać paleontologiem, jeździć po pustyniach i pędzelkiem odkopywać skamieliny nieżyjących od milionów lat gadów. Na szczęście zawsze byłem dość kiepski z historii, nigdy nie chciało mi się jej uczyć, i szybko mi przeszło – zbyt wiele tam nudy i monotonii. Później miałem zostać najlepszym na świecie hakerem/informatykiem. I tak dalej, i tak dalej…

Wiele z tych marzeń, celów z dzieciństwa po prostu przeminęło, wyleczyłem się z nich – byłoby ich zbyt dużo do zrealizowania, poza tym część na pewno wykluczała się wzajemnie. Jak połączyć rolę hakera, który musi siedzieć w swojej piwnicy i być przyklejony do dziesięciu monitorów z rolami najlepszego na świecie prawnika wygłaszającego przemówienia przed sądem najwyższym i paleontologa jeżdżącego po pustyniach? Aż tak mobilny i uniwersalny to chyba nie jest jeszcze nikt na tym świecie.

Ale wiele z nich zostało. Siedzi we mnie, oswajam się z nimi, i wiem, że kiedyś je zrealizuję. Nie na wszystkie mam już plan. Na niektóre tak, a niektóre czekają jeszcze sobie na swój moment. Pamiętam, że również całe życie chciałem pisać. Cokolwiek – nie wiedziałem, co, po prostu pisać. I coś tam za dziecka sobie bazgroliłem. Później przestałem, w ogóle nie przychodziło mi to do głowy. Myślałem o tym coraz częściej i częściej – na efekt właśnie patrzycie – zebrałem się do założenia tego bloga, i realizuję się tutaj. Piszę, zacząłem pisać, a że do tego ktoś jeszcze zaczął to czytać – jest super, i będzie jeszcze lepiej.

Problem robi się, gdy nie pamiętamy już swoich marzeń, gdy to my jesteśmy dla pracy, a nie praca dla nas, gdy nasze życie staje się monotonią, z której nie umiemy czerpać przyjemności. Utrata marzeń to utrata celu życia.

Jakiś czas temu obejrzałem ponownie film, który już wcześniej widziałem, bardzo mi się spodobał, więc wróciłem do niego po czasie. Opowiada o dwóch gościach, którzy spotkali się w szpitalu, gdzie leżeli w jednym pokoju i czekali na efekty leczenia raka, na którego obaj cierpieli. W pewnym momencie okazało się, że zostało im po 6 miesięcy życia. Jeden miał kupę pieniędzy, drugi pomysł – zrobić listę rzeczy, które zawsze chciał zrobić. Urwać z życia jak najwięcej. Wyszaleć się, pokorzystać na maksa przez te ostatnie pół roku na ziemi. Połączyli siły, zrobili listę, i zaczęli odhaczać. Film nosi tytuł The Bucket List.

Sam stworzyłem sobie taką listę, żeby powoli z niej odhaczać. Zastanawiałem się długo. Myślałem, kombinowałem, i wykombinowałem. Wiem, że gdy postawię ostatni krzyżyk na liście, będę mógł umierać. I powiedzieć „warto było, było zajebiście!”.

Może zainspiruje to kogoś z Was, więc postanowiłem zrobić z tego mały cykl na blogu. Następnym razem przedstawię tutaj swoją listę, podwieszę ją gdzieś na blogu, stworzę z tego cyklu osobną kategorię. I za każdym razem, gdy uda mi się wykreślić jedną pozycję z listy, opiszę to, okraszę zdjęciami – powinno być ciekawie, i mam nadzieję, że się przyjmie. Premiera niebawem.

Nieważne, jak je nazywamy. Marzenia, cele, plany. Mogą być wielkie – być właścicielem firmy wartej miliardy dolarów, a mogą być najzwyklejsze, jak mały drewniany domek nad jeziorkiem w lesie. Nie muszą być materialne. Najczęściej pewnie w ogóle nie są.

Ważne, że są nasze, nasze prywatne, i dzięki nim będziemy mogli się poczuć ludźmi spełnionymi, będziemy mogli kiedyś umierać ze świadomością, że zrobiliśmy coś dla siebie, by być szczęśliwymi.