Może nie wrócę więcej.
Wyobraź sobie, że masz 18 lat. Urodziłeś się zaraz po I Wojnie Światowej. Ominął Cię ten koszmar, ale dobrze wiesz jak wyglądał z opowieści Twoich rodziców. Oni przynajmniej go przeżyli, Twoi dziadkowie nie mieli tyle szczęścia.
Twoje życie płynie w miarę spokojnie, uczysz się, pomagasz przy pracy w polu.
Zwykłe, przeciętne życie na wsi w II Rzeczpospolitej.
I znów zaczyna się koszmar. Niemcy zaatakowali. 1 września 1939, Hitler najeżdża Polskę. Razem z ojcem idziesz do partyzantki.
Walczycie. Powoli mijają miesiące, okropne miesiące, które bardzo powoli zamieniają się w lata. Połowa kumpli, z którymi jeszcze niedawno dzieliłeś szkolną ławkę, z którymi grałeś w piłkę na podwórku, nie żyje, albo słuch o nich zaginął. Nie ma Krzyśka, nie ma Franka, nie ma Zdziśka, nie ma Zosi, która zawsze Ci się podobała – dostała gdzieś przypadkiem odłamkiem granatu. Twoje życie zalewa coraz większa szarość.
Myślisz, że gorzej być nie może – nie ma Polski, nie ma regularnej Polskiej Armii, znajomi nie żyją, część powywożona nie wiadomo gdzie. I wtedy okazuje się, że nigdy nie jest tak źle, by gorzej być nie mogło. Zabierają ojca i matkę, nie wiesz gdzie, nie wiesz, co się z nimi dzieje. Zaczynają się pogłoski o jakichś obozach, obozach pracy, obozach śmierci… Ale za bardzo nikt nie wie, o co chodzi, i co tak naprawdę dzieje się z wywożonymi osobami.
I Twój oddział zostaje złapany, chcieliście walczyć do końca, ale nie daliście rady, kilku z Was przeżyło. Trafiacie do niewoli. Wsadzają Was w pociąg. Jedziecie, nie wiadomo, jak długo, dokąd, po co. Noce zlewają się z dniami, podróż męczy, nie macie co jeść, nie macie co pić… Wysiadacie. Są ogrodzenia, są baraki, trzeba pracować. Okazuje się, że śmierć była dużo lepszym wyjściem. Tatuują numer. Już wiesz, że pewnie matka i ojciec nie żyją. Życzysz im, żeby byli w zaświatach, a nie przeżywali to piekło na ziemi, tracisz nadzieję na cokolwiek. Załącza Ci się tylko instynktowna chęć przeżycia.
Przeżywasz okropne katusze. Pracujesz po 18 godzin, śpisz po 5, w ciągu tygodnia zjadasz tyle, ile zwykle jadłeś podczas jednego obiadu. Nie masz siły na nic, ale jakoś kombinujesz, jakoś starasz się dożyć, nie wierzysz, że coś tak okropnego może trwać wiecznie. Ale jesteś jednym z nielicznych, większość ludzi nie wierzy już w nic, snują się, gniją i umierają zaraz obok Ciebie. Śmierć w najgorszych możliwych warunkach to codzienność. W pewnym momencie już nic Cię nie rusza.
Ty wciąż walczysz, szykujesz plan ucieczki, udaje Ci się uciec. Niektórym się udawało, większość ginęła w trakcie ucieczki – i tak lepsze to, niż zostawać tam, na miejscu. Udaje Ci się znaleźć schronienie, powoli nabierasz sił. I proporcjonalnie, wraz z siłami, rośnie w Tobie jeszcze coś – uczucia. Uczucie skrajnej nienawiści, do Niemców, do niesprawiedliwości świata! Pytasz Boga, jak można zrobić coś tak okropnego drugiemu człowiekowi?!
Chcesz wciąż walczyć, przyłączasz się do Armii Krajowej, dowiadujesz się, że szykuje się coś większego. Że będzie walka z Niemcem, w Warszawie.
1 sierpnia 1944, godzina 17.00, Warszawa. Zaczynasz walczyć, chwytasz za bron i strzelasz do Niemców.
Kawałek z wiersza Józefa Szczepańskiego, również Powstańca:
Dziś idę walczyć – Mamo!
Może nie wrócę więcej,
Może mi przyjdzie polec tak samo
Jak, tyle, tyle tysięcy
Nie kalkulujesz, czy to się opłaca, czy ma sens.
Nie liczysz, czy jest Was wystarczająco dużo, by pokonać okupanta.
W dupie masz, czy Cię zabiją.
W głowie masz rodzinę, znajomych, zniszczone całe życie, jakie znałeś do tej pory. W głowie masz to, co widziałeś w pociągu, w obozie. Zniszczone nadzieje, ludzi złamanych psychicznie, ludzi-zombie.
Teraz chcesz tylko im odpłacić, odpłacić tym zwierzętom. Chcesz być wolny, chcesz żyć, chcesz zabijać!
I teraz wyobraź sobie, że po tym wszystkim, po tych wszystkich mękach, jakich doznałeś od ludzi zza zachodniej granicy, gdy masz jedną, jedyną szansę by się odpłacić, by poczuć się wolnym, ktoś zadaje to pytanie:
Czy Powstanie Warszawskie miało sens, czy nie było głupotą?
Kurwa, kto wtedy o tym myślał? Po 123 latach udało się znowu odzyskać własny kraj, a 20 lat później znów go odbierają, i to jeszcze w jaki sposób? Palą w piecach, głodzą, męczą, bestialsko mordują? Kto, kurwa, ma czelność oceniać Powstańców? Rozumiem jeszcze, jak ktoś rozwodzi się tylko i wyłącznie nad rozkazem odgórnym, kto go wydał i dlaczego. Kwestia sporna. Ale ci ludzie tego chcieli, chcieli iść i się bić, w jakikolwiek sposób walczyć, a nie budować zasieki dla Niemców przed Rosjanami. Tyle lat, tyle upokorzeń, tyle męki, tyle utraconych bliskich. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno…
To jest tak strasznie dobrze mieć Stena w ręku
I śmiać się śmierci prosto w twarz,
A potem zmierzyć – i prać – bez lęku
Za kraj! Za honor nasz!