Bawiliśmy się wtedy na imprezie. Powoli kończyła się zima, był weekend. Raz do roku, zawsze w marcu, organizujemy większą rodzinną imprezę, na której pojawiają się wszystkie moje dzieci wraz ze swoimi rodzinami. Za oknem ciemno jest już od 17, zazwyczaj leży śnieg, a my siedzimy przy stole pełnym tradycyjnego islandzkiego jedzenia i kilku mniej tradycyjnych smakołyków, i bawimy się aż do następnego dnia śmiejąc się i rozmawiając, zazwyczaj przy akompaniamencie gitary mojego najstarszego syna, Einara. Było już późno, może 23, może już po północy, gdy pojawiła się sąsiadka mieszkająca na pobliskiej farmie. Obiecywała, że dołączy do nas, gdy wróci z Reykjaviku.
– To już. Wybuchł Eyjafjallajökull!
Wyszliśmy na zewnątrz. Rzeczywiście, na niebie kilkadziesiąt kilometrów dalej zaczęła rysować się pomarańczowa poświata. Popatrzyliśmy chwilę i wróciliśmy bawić się dalej.

Elin, właścicielka Guesthouse’u na południu Islandii

15 kwietnia 2010 roku. Polska wciąż nie otrząsnęła się z szoku, jakim była katastrofa samolotu rządowego, który rozbił się w Rosji, w okolicach Smoleńska kilka dni wcześniej, pozbawiając życia 96 osób, w tym parę prezydencką. Trwają przygotowania do uroczystości pogrzebowych, które mają rozpocząć się za dwa dni. Zanosi się jednak na to, że wielka część gości do Polski nie przybędzie – niebo nad Europą powoli zasnuwa czarny pył. Wieczorem przestrzeń powietrzną nad północną częścią kraju zamyka Polska, wcześniej tego dnia zamknęło się kilkanaście krajów Europy. Następnego dnia zamykają się kolejne państwa, m. in. Austria, Szwajcaria i reszta Polski.  Niebo w Europie zakrył pył wulkaniczny z erupcji islandzkiego wulkanu, który napsuł sporo krwi prezenterom telewizyjnym na całym świecie – Eyjafjallajökull. Ostatecznie spoza Europy pojawią się tylko przedstawiciele państw Kaukaskich – Armenii, Azerbejdżanu oraz Gruzji, w tym żona gruzińskiego prezydenta, która podróżowała do Krakowa m. in. przez kilkanaście godzin samochodem.

O erupcji islandzkiego wulkanu napisano już wszystko, w tysiącach artykułów analizowano jego wpływ na klimat czy na lotnictwo w Europie i na całym świecie. Oglądaliśmy zdjęcia satelitarne, chmurę pyłu przykrywającą Europę, puste lotniska w wielu miejscach na świecie. Mnie zainteresowało coś innego. Miesiącami mieszkałem tuż pod rzeczonym wulkanem, spoglądałem na niego co wieczór i zadawałem sobie pytanie – jak wyglądała południowa Islandia, gdy przez dwa miesiące wulkan wyrzucał z siebie setki ton pyłów i gorącej lawy? Co ze zwierzętami, co z mieszkańcami? Te same pytania postanowiłem zadać Islandczykom.

źródło: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ef/Fimmvorduhals_second_fissure_2010_04_02.JPG

Życie na beczce prochu. Eyjafjallajokull, Katla…

Islandia jest krajem powierzchniowo około trzykrotnie mniejszym od Polski, w którym mieszka jedyne 340 000 osób. Z 243 krajów świata pod względem gęstości zaludnienia zajmuje 232 miejsce, ale statystykę trochę zakłamuje tutaj Reykjavik, który jest jedynym większym miastem na wyspie – w całej aglomeracji mieszka ponad 60% ludności, a reszta rozsiana jest po reszcie nie zawsze gościnnych terenów. Gdy ruszysz ze stolicy główną drogą na wschód, najpierw miniesz kilkutysięczne miasteczko Selfoss, a przez kolejnych kilkaset kilometrów żadna miejscowość nie przekroczy 2000 mieszkańców. Po dwóch godzinach drogi znajdziesz się na wysokości wulkanu Eyjafjallajökull. Okoliczne tereny to głównie piękne, zielone łąki, góry pokryte lodowcami na północy i zimny Ocean Atlantycki na południu. Będziesz mijać masę owiec, trochę mniej koni i od czasu do czasu jakieś gospodarstwo, bądź mały hotel, których namnożyło się na Islandii sporo w ostatniej dekadzie. W końcu dojedziesz do małej wioski, Vík í Mýrdal, której okolice były moim domem w 2017 i w 2018 roku, gdy praktycznie codziennie oglądałem najbardziej znany w Europie islandzki wulkan – właśnie Eyjafjallajökull. Ale to nie jego mieszkańcy obawiają się najbardziej. Tuż obok drzemie dużo większy potwór, który wybucha dużo częściej, siejąc jednocześnie dużo większe zniszczenia. Katla – ostatni raz wybuchła ponad sto lat temu, a swe imię zawdzięcza islandzkiej czarownicy, która miała rzucić się do szczeliny w lodowcu Mýrdalsjökull przykrywającym drzemiącego potwora.

eyjafjallajokull podczas erupcji w 2010 roku
źródło: https://www.flickr.com/photos/bjarkis/4530326521/in/photostream/

Mimo ciągłego zagrożenia, cała okolica usiana jest gospodarstwami. Praktycznie wszędzie wzdłuż głównej drogi mieszkają ludzie, na terenach, które w pierwszej kolejności narażone są na skutki wybuchu wulkanu. Jadąc główną drogą wiele razy będziesz przejeżdżać mostami nad rzekami lodowcowymi, które płyną korytami dużo, dużo większymi, niż potrzeba – to pozostałość po Jökulhlaup, czyli powodziach lodowcowych. Powstają, gdy erupcja wulkanu w szybkim tempie topi ogromne ilości lodu – wtedy rzeka momentalnie poszerza swe koryto, ostatecznie i tak wylewając się na okoliczne tereny.

Słońce zasnute czarnym pyłem

Obudziłem się o szóstej rano i spojrzałem przez okno w kuchni – niebo było całkiem czarne. Jednak na południu było widać zalążek dnia – pomyślałem, że w takim razie wszystko będzie w porządku, i poszedłem spać dalej. Obudziłem się godzinę później i wszystko było czarne. „Co ja sobie myślałem nad ranem? Czemu nie zamknąłem obory, stajni? Ależ byłem idiotą!”

Wyszedłem na zewnątrz, ale nie miałem maski i nie mogłem oddychać. Wróciłem do domu i owinąłem twarz ręcznikiem kuchennym. Pozamykałem okna i drzwi w oborze, następnie poszedłem do stajni. Znalazłem dwa konie z sześciu. Wiedziałem, że pozostałe gdzieś są, bo mogłem je usłyszeć, ale nie było nic widać. Znalazłem światło, napoiłem je, po godzinie były już spokojne.

Zadzwoniłem do kierowcy autobusu szkolnego, by nie przyjeżdżał – było ciemno, a wokół było już tyle pyłu, że niemożliwe było dojechać tutaj zwykłym pojazdem. Pozamykałem okna, uszczelniając je mokrymi szmatami. Gdy dziewczynki się obudziły, zaczęły panikować. Że nie będziemy mieć tlenu, że się udusimy, zaczęły martwić się o zwierzęta. Namówiłem je, by zrobić zdjęcia okolicy, i by spisały wszystko, co myślą o wybuchu – by opublikować to w gazecie. Nic oprócz zdjęcia nie zostało opublikowane, ale przynajmniej mogły zająć czymś swoje głowy.

Gdy zaczęły się pierwsze mocniejsze trzęsienia ziemi, władze postanowiły ewakuować część mieszkańców południa. Reakcje były przeróżne – od szczęśliwych, przez sceptyczne, bo „to nic przy tym, co potrafi zrobić Katla, i nie warto się kłopotać”, po te kompletnie negatywne, „bo ja żadnych wstrząsów nie czułem„. Ostatecznie część mieszkańców z terenów zagrożonych ewakuowano, a części, zagrożonej jedynie większymi opadami pyłu, dano wybór. Z tych ostatnich wszyscy zostali w swoich gospodarstwach.

Większość mieszkańców została więc w domach tuż pod dymiącym wulkanem, który sparaliżował całą Europę. Karmili zwierzęta, dbali o nie, starali się walczyć z wciąż przybywającymi tonami pyłu pokrywającymi wszystko wokół. Niesamowicie wyglądają zdjęcia stada koni przebiegającego na tle wulkanu wyrzucającego z siebie ogromne ilości pyłu, które można oglądać na południu Islandii, w muzeum poświęconym erupcji Eyjafjallajokull. Prowadzili naprawy, nie zaprzestali prac rolniczych. Tam, gdzie zagrożenie nie osiągało najwyższego stopnia, życie toczyło się na tyle normalnie, na ile mogło normalnie toczyć się w cieniu trwającej erupcji wulkanu. Ostatecznie nie było ofiar śmiertelnych wśród ludzi, a liczba padniętych zwierząt ze względu na erupcję była dużo mniejsza, niż się spodziewano. Spora część ludności jednak kilka miesięcy później wykazywała mniejsze lub większe problemy z prawidłową pracą płuc.

Czy warto martwić się na zapas?

Po trzeciej ewakuacji musiałem wejść do szkoły, w której wszyscy przebywali. Zdecydowałem się opowiedzieć farmerom, dlaczego podjęliśmy taką decyzję, i liczyłem się z tym, że będą źli, że musieli znów opuszczać swoje domy, gospodarstwa, zwierzęta. Wszedłem i zacząłem tłumaczyć, co spowodowało taką decyzję. Czekałem na reakcję. Była zupełnie przeciwna niż to, czego oczekiwałem. Powiedzieli, że czują się bezpiecznie, że wiedzą, że nad nimi czuwamy, i że zawsze będziemy na miejscu na czas.

Jeden z członków służb ratowniczych

Islandia ma świetnie przygotowane służby ratownicze, przygotowane systemy ostrzegawcze, stronę internetową, na której można podejrzeć wszystkie informacje z zagrożeniami płynącymi ze strony przyrody – powodziami, lawinami, sztormami, ale również aktywnością wulkanów i trzęsieniami ziemi. W okolicach wulkanów w każdym budynku wisi informacja, jak wygląda plan ewakuacji w razie zagrożenia, dokąd powinni udać się mieszkańcy, co robić, a tam czekają maski przeciwpyłowe i wszelki potrzebny sprzęt. Służby, ale również masa zwykłych obywateli dysponuje pojazdami zdolnymi poruszać się po bardzo trudnym terenie – w końcu islandzkie ziemie bywają niegościnne, a w drodze do niejednego miejsca trzeba przekroczyć rzekę, nad którą nie zbudowano żadnego mostu. Naukowcy są jednak zgodni – nie wszystko da się przewidzieć, i o wybuchu wulkanu możemy dowiedzieć się tuż przed erupcją.

Źródło: https://earthobservatory.nasa.gov/images/43924/eruption-of-eyjafjallajokull-volcano-iceland

Życie na Islandii jest wymagające, to fakt. Lato jest tu krótkie, trwa 2-3 miesiące, podczas których temperatura bardzo rzadko przekracza 20 stopni, a średnio wynosi około 12-14 stopni w ciągu dnia. Po krótkiej jesieni nadchodzi zima, podczas której słońce wyłania się nad horyzont tylko na chwilę, panują ponad dwudziestogodzinne noce, jest zimno, ale przede wszystkim bardzo wietrznie. Wyspę nawiedzają ciągłe sztormy, podczas których porywy wiatru nierzadko przekraczają 200 kilometrów na godzinę, wraz z nimi nadchodzą śnieżyce, zamykane są drogi, a linie elektryczne uszkadzają się, co skutkuje nawet kilkudniowym brakiem prądu w niektórych miejscach. Do tego wszystkiego dochodzi rzadkie, choć największe z zagrożeń – uśpione, budzące się od czasu do czasu wulkany, czyhające pod ziemią potwory.

Wielu moich islandzkich znajomych było niedaleko Eyjafjallajökull w dniu erupcji i zostało na miejscu w kolejnych dniach i tygodniach. Kontynuowali swoją pracę, remontowali domy, przerzucali tony pyłu, dbali o zwierzęta, bo na Islandii zwierzęta ma prawie każdy. Nikt nie łudzi się, że wulkany pozostaną uśpione na zawsze. Liczą się z tym, że dom może kiedyś będzie trzeba znów opuścić, by ratować życie. Ale, jak to Islandczycy, nie martwią się na zapas:

– Eyjafjallajökull nie zrobił nikomu krzywdy, a Katla śpi od stu lat. Może żaden wulkan w okolicy nie obudzi się już za naszego życia, a moi przodkowie żyli na tej ziemi od setek lat. 

Ale wszyscy, zgodnie, po cichutku obawiają się jednego. Że śpiąca Katla w końcu się przebudzi. Nie powoli, przeciągając się i dając wszystkim znać, że już nie śpi. Tylko z przytupem, niespodziewanie. Tak, że znów tysiące ton lodu będą zamieniać się w śmiertelny nurt każdej minuty, pył zasłoni słońce na tygodnie, potoki magmy poprzecinają drogi a kamienie spadające z nieba będą miały wielkość samochodów. Bo choć w ostatnich latach Islandia jest łaskawa dla swych mieszkańców, to nie zawsze taka była najprawdopodobniej nadejdzie czas, gdy łaskawość się skończy. Najprawdopodobniej wraz z pobudką islandzkiej czarownicy…

Źródła: własne, 1, 2, 3