Wróciłem właśnie ze szlaku – ostatnie dwa dni bujałem się po różnych górskich szczytach. Przyjechaliśmy na krótko, bo tylko na trzy dni, dodatkowo następnego dnia miało padać, więc te dwa chciałem wykorzystać na maksa. Wejść gdzie się da, wycisnąć z organizmu tyle, ile się tylko da, by zobaczyć jak najwięcej. Po wędrówce spotkałem się z dziewczyną w knajpce na mieście. Bardzo przytulnej – nie odstrzelonej karczmie góralskiej, tylko zwykłej chatce z domowym jedzeniem prowadzonym przez dwie przemiłe, starsze panie.

Jemy sobie w spokoju obiad, przez większość czasu myślałem tylko o tym, jak ogarnąć bolące kolana. Końcówka drogi powrotnej była istną męką, cały czas musiałem też uważać, by na koniec nie skręcić kostki – ciężko było mi kontrolować moje nogi.

Nagle uderzyła mnie jedna myśl, którą wypowiedziałem na głos:

– Wiesz, że od dwóch dni o niczym nie myślałem? Po prostu o niczym?

I to była prawda. W tamtym momencie uświadomiłem sobie, że wszelkie problemy odeszły gdzieś daleko. Teraz nie mieli znaczenia urzędnicy z ZUS-u i skarbówki, którzy non stop chcieli uprzykrzyć życie. Problemy, które gdzieś czasem pojawiały się jeszcze w związku z poprzednią działalnością. Problemy nieduże, ale uciążliwe, męczące. Zniknęły gdzieś wszelkie małe sprawy, które co jakiś czas dopadają każdego z nas.

Teraz nie liczyły się w ogóle. Liczyło się to, że boli kolano. To, że idę szlakiem całkiem sam, a jestem tu pierwszy raz. Znam swoje możliwości, wiem, na co się piszę, ale jednak gdzieś kiełkowała mała igiełka strachu i przygody, myśl „czy na pewno mi się uda?”. W końcu to góry – zawsze potrafią być niebezpieczne, nawet te z pozoru łatwe i przyjazne.

Rzadko kiedy udawało mi się tak świetnie dać odpocząć głowie. Chodziłem sam, i bardzo sobie tę samotność ceniłem. Co jakiś czas spotykałem innych turystów, i te przelotne – czasem kilkuminutowe, a czasem kilkugodzinne – znajomości również mają swój urok. Komuś pomogłem, oferując kilka plastrów z apteczki, bo lekko rozciął palce przez spadający kamień. Na szczycie ktoś poczęstował mnie cukierkiem. Razem z kimś obcym pomogliśmy jednej pani wspiąć się kawałek pod górę. Małe, krótkie chwile, które pamięta się przez kawał czasu.

Kiedyś myślałem, że tylko w górach liczy się dla mnie tu i teraz. Że tylko tam potrafię zatracić się zupełnie. Że w podróży jest fajnie, ale nie umiem przeżywać tego tak głęboko, jak wędrówki po szczytach.

Otóż nie.

Chodzi o to, że musisz być sam.

Teraz wiem, że nie chodzi o miejsce. Od początku chodziło o to, by być samemu.

Gdy jesteś sam, nie ma miejsca na to, by pewne rzeczy olać, bo jesteśmy w grupie, więc na pewno ktoś się tym zajmie. Bo powinien ktoś inny. Nie. Cała odpowiedzialność spada na Ciebie. Trzeba zająć się wszystkim od A do Z. Jeśli będzie trzeba kogoś o coś zapytać lub poprosić, musisz to zrobić Ty, albo nikt – nie ma nikogo, kto zrobi to za Ciebie. Tak samo jest z podjęciem każdej, nawet najmniejszej decyzji, i wzięciem na barki pełnej odpowiedzialności.

Nie ma czasu na myślenie o pierdołach. Jest tu i teraz. Jeśli jesteś w górach, musisz martwić się o to, jak bezpiecznie przedostać się z miejsca A do miejsca B, i jednocześnie potem wrócić. Jeśli jedziesz przez świat z plecakiem, interesuje Cię to, gdzie zjesz, gdzie schowasz się w razie złej pogody, gdzie rozbijesz namiot.

Jeśli robisz cokolwiek nowego, coś, co nie jest dla Ciebie codziennością, może wydać Ci się to lekko stresujące, by przeżywać to samemu. Tak jest z rzeczami, których nie znamy. Trochę się ich boimy, trochę nas stresują, zwłaszcza w pojedynkę. W grupie jest zawsze raźniej, zawsze możesz zwalić robotę na kogoś, przesunąć odpowiedzialność, uniknąć robienia pewnych rzeczy.

Za to jeśli zrobisz coś samotnie, od początku do końca – nikt nie odbierze Ci satysfakcji. Nikt nie powie, że to,  że tamto – zasługa jest cała Twoja. Nieważne, czy zdobyty szczyt, czy coś dużo bardziej banalnego i prostego.

Dlatego właśnie…

…uwielbiam robić pewne rzeczy samemu, i pamiętam praktycznie każdy mój samotny, pierwszy raz. Pierwsza samotna podróż. Pierwszy samotny autostop. Pierwszy samotny wyjazd za granicę. Pierwsze samotne wyjście w góry.

Za każdym razem miałem masę wymówek, próbowałem sam siebie przekonać, że to nie ma sensu. A jak, a po co, a to głupie, a to na pewno się nie uda. Jakoś udawało mi się jednak ruszyć i zacząć, a później rozpoczynała się przygoda. Zupełnie inna, ale za to równie fajna, jak nie dużo fajniejsza niż te przeżywane razem ze znajomymi, czy partnerem/partnerką.

Warto spróbować, warto się przekonać.

Załóż plecak, rusz w drogę, i zatrać się w niej całkowicie.

Najwięcej wspomnień mam ze swoich samotnych eskapad, bo były tylko i wyłącznie moje. Nie musiałem się nimi z nikim dzielić.

Poznawaj świat, majsterkuj w garażu, biegaj – ważne, by dać trochę czasu tylko sobie.