Dziś trochę mniej podróżniczo. Chcę poruszyć temat, który męczy mnie od jakiegoś czasu, a wszystko zaczęło się od niewinnego tweeta rozpowszechnianego po internecie.

Historia jednego obrazka

O co w nim chodzi? Widać, proste porównanie warunków prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce i w Anglii. Wydaje się, że pięknie porównuje nam sytuację przedsiębiorcy w naszym kraju i na Wyspach. Ale tylko pozornie. Okazuje się, że obrazek tak chętnie przekazywany dalej (tutaj 92 retweety, ale bardzo podobne pojawiają się w naszym internecie z dużo większą liczbą udostępnień) to, krótko mówiąc, stek bzdur.

Po pierwsze – sam podatek policzony jest do dupy, bo autor najwyraźniej nie miał pojęcia, że przy prowadzeniu DG w Polsce składki społeczne na ZUS wrzuca się w koszty prowadzenia działalności, a lwią część składek zdrowotnych po prostu odlicza od podatku. Czyli po opłaceniu ZUS-u właściciel firmy nie zapłaciłby ani grosza podatku. Już z magicznych 83% robi się 67% – dużo mniej, prawda?

Kolejna sprawa – przykład jest bardzo tendencyjny, generalnie całe obliczenia opierają się obowiązkowe ubezpieczenia państwowe. Dlatego właśnie autor wziął pewnie do wyliczeń niską kwotę przychodu, by udział procentowy obowiązkowych składek był jak największy. Gdyby porównywać 20.000 funtów dochodu w Anglii i 100.000 zł w Polsce, jak by to wyszło? Plus minus 15 tys. podatku dochodowego w PL, prawie 10 tys. podatku w GB, różnica robi się coraz mniejsza…

Poza tym, do pełnego obrazu, ludzie, którzy prowadzą tylko działalność gospodarczą, osiągają zazwyczaj dużo wyższe dochody – przy niskich to się po prostu nie opłaca. Albo są gdzieś zatrudnieni na pełen etat i dorabiają sobie na boku – dzięki czemu wszystko jest legalnie, a nie muszą płacić składek na ZUS.

Żeby było jasne – jestem ostatnim do obrony naszego wspaniałego systemu podatkowego. A autor powyższego tweeta? Grzecznie podziękował za zwrócenie uwagi, powiedział, że aż tak nie zna PL systemu podatkowego i… tyle. Wpisu nie usunął.

Polityczne przepychanki

W social media wszędzie kłamstwo. Każda bzdura, jeśli zostanie udostępniona w odpowiednim miejscu i czasie, ma szansę na zdobycie niemałego poklasku. Gazeta Wyborcza jedzie z koksem, jadąc jak tylko się da po PiS-owskiej ekipie. Wyciągnie i wyszczególni każdy najmniejszy błąd, gdzie indziej udostępni kolejne niesprawdzone informacje. Z drugiej strony – to samo Niezależna, tylko w drugą stronę. I trwa takie przeciąganie liny, tylko po pachy w szambie.

Ostatnio głośno było o Misiewiczowym burgerze – okazało się, że to również kupa zmyślonych informacji, przez jednego gościa. Ale zanim ktoś o tym napisał, większość portali zdążyła już powielić całkowicie zmyśloną informację i puścić w świat.

Doszło do tego, że obie strony polityczne trollują się już do tego stopnia:

Widziałem komentarze pod tym obrazkiem, wrzucone na jakiś troll fanpage. Mam tylko nadzieję, że wszystko to było dla śmiechu – strona, wszystkie polubienia i komentarze. Niestety, na to nie wyglądało, bardziej na to, że wiele osób ślepo popierających pewne idee gorąco dziękowało za wsparcie brytyjskiej pisarki tureckiego pochodzenia Analde Stroyer…

Kłamstwa, wszędzie kłamstwa

Głównym problemem jest to, że ludzie ślepo wierzą w to, co jest napisane w Internecie. Panuje chyba jakieś przekonanie, że nikt nie rozpowszechniałby bzdur, bo po co? Ludzie ufają każdej statystyce znalezionej w sieci, ktoś przypadkiem może trafić na forum fanatyków Teorii Płaskiej Ziemi, i następnego dnia w pracy na przerwie ze znajomymi obala już dowody naukowe na kulistość naszej planety.

W Internecie znajdziemy wszystko. Dowody na istnienie Boga i na jego nieistnienie. Dowody na skuteczność szczepionek i na to, że powodują autyzm. Elaborat z dowodami dlaczego za PO było lepiej i taki, który pokaże, że lepiej jest teraz. Dowody na istnienie UFO. I wiele, wiele innych.

Grunt, to mieć do wszystkiego trochę dystansu i chłodnej głowy. I chwilę się zastanowić, zanim po raz kolejny klikniesz „Udostępnij”.

I pamiętajcie: