Bliżej stąd choćby do stolicy Indonezji, Dżakarty, niż do Sydney, a najtańszy lot kupisz na Bali. W samym środku miasta żyją kangury, a słońce świeci intensywnie cały rok. Metropolia ma 2 miliony mieszkańców, ale rozciąga się aż na 150 km wzdłuż wybrzeża – jest długa, jak droga z Wrocławia do Poznania! Co ciekawego skrywa stolica Australii Zachodniej, Perth?

Najbardziej odosobniona metropolia świata

Gdy wylądowałem w Perth, zacząłem zapoznawać się z miejscowym transportem publicznym. Rzuciłem okiem na mapę w telefonie, autobus w jedno miejsce, przesiadka, drugi autobus i jestem. Wyglądało banalnie i szybko. W autobusie pomyślałem, że chyba coś jest nie tak z GPS-em – jedziemy, a kropka na mapie jakby stała w miejscu. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że to zupełnie inna skala, niż ta, do której jestem przyzwyczajony. Perth jest ogromne! Mimo, że mieszka tu „ledwie” 2 miliony ludzi, w mieście poza ścisłym centrum brak budynków wyższych, niż jedno- czy dwupiętrowe. Przez to cała metropolia jest strasznie rozlazła – ciągnie się na 150 kilometrów wzdłuż wybrzeża i aż 50 km w głąb lądu.

To, że Perth jest odosobnione, nie znaczy, że mało cywilizowane 😉

Co ciekawe, na tak wielkim obszarze fantastycznie działa komunikacja publiczna. Najszybszym środkiem transportu jest sieć kolejowa, która rozchodzi się jak pajęczyna we wszystkie strony z centrum, a świetnie uzupełniają ją bardzo często i gęsto jeżdżące autobusy. Bilety są w miarę tanie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę pokonywane odległości. I trzeba pamiętać, że dolar australijski jest sporo tańszy od amerykańskiego przy przeliczaniu.

Perth jest takim małym fenomenem – najbliższe duże miasto, Adelajda, położone jest niemal 3000 kilometrów dalej. Do Sydney i innych australijskich metropolii jest jeszcze dalej, a z Perth zazwyczaj taniej polecisz w różne rejony Indonezji, niż na drugie wybrzeże Australii. Dlatego mówi się, że stolica zachodniej części kraju jest dużo spokojniejsza. Nie ma tu takiej gonitwy i pośpiechu, jak na wschodzie, w Sydney czy Melbourne.

Co zobaczyć w Perth?

Zwiedzać Perth można by pewnie przez miesiąc, a i tak zabrakło by czasu. Zakładam jednak, że nie chcesz poświęcić kilku tygodni życia na dokładnie zwiedzenie jednej z australijskich metropolii, a masz na to maksymalnie dwa-trzy dni, a tyle powinno wystarczyć, by dotrzeć do największych atrakcji.

Najpierw wspomnę o dwóch najfajniejszych według mnie miejscach, położonych tuż obok Perth, o których pisałem już wcześniej. Najpopularniejszym miejscem jest zdecydowanie Rottnest Island, wyspa położona pół godziny drogi promem od miasta, zamieszkana przez około 10.000 uśmiechniętych torbaczy. Kuoki są cudowne, a sama wyspa bogata w przepiękne plaże i fantastyczne miejsca do pływania z rurką i maską. Drugim miejscem jest położony około 50 km na północ od centrum Park Narodowy Yanchep, w którym możesz spotkać kangury, mnóstwo papug, pochodzić po buszu i oglądać… Koale, które nie występują w naturze w zachodniej części Australii. A w samym mieście?

Kangury w sercu miasta – wizyta na Heirisson Island

Przez środek Perth przebiega rzeka Swan, na środku której położona jest spora wyspa – Heirisson Island. Dostać się tam można bez problemu drogą lądową – wystarczy wsiąść w autobus, lub dojechać na parking samochodem. Po przejściu kilkuset metrów napotkasz specjalne bramki, które mają za zadanie powstrzymać kangury przed ucieczką. Zwykle wystarczy chwila spaceru, by spotkać chowające się w cieniu torbacze.

Kangury zwykle ignorują odwiedzających, albo po prostu mnie nie polubiły 😉

Miejsce jest bardzo ładne, pełne kangurów, ale również chociażby wielkich pelikanów. Do tego z wyspy jest świetny widok na centrum miasta (pierwsze zdjęcie we wpisie również jest z Heirisson Island).

Parki w Perth

Tuż obok, na jednym z brzegów rzeki, położony jest mały, elegancki parczek (Sir James Mitchell Park), ze wspaniałym widokiem na biznesową część miasta:

A po drugiej stronie rzeki znajdziesz górujący nad miastem, najpopularniejszy i przepiękny King’s Park:

Portowa część – Fremantle

Jednym z piękniejszych miejsc w aglomeracji jest jego portowa część – miasteczko Fremantle. Stąd odpływają promy na Rottnest Island, na miejscu bardzo bogata jest również oferta gastronomiczna – mnóstwo tu kawiarni, restauracji, i to tutaj jadłem największe i najlepsze w moim życiu fish&chips, w którejś z kawiarenek zaraz przy porcie.

Fremantle posiada również pewną ciekawostkę, instalację artystyczną, która z poziomu ulicy wygląda tak:

A po wejściu na odpowiednią wysokość, prezentuje się tak:

Instalacja jakich już wiele, nic specjalnego, ot ciekawostka. Interesujący natomiast jest fakt, że miała zniknąć już w 2017 roku, i na jej demontaż przygotowano pewien budżet. Okazało się jednak, że budżet jest zdecydowanie za mały, i od tej pory nikt nie wie co i jak z tym zrobić. Nie tylko w Polsce takie rzeczy 🙂

Wybrzeże Perth pełne jest pięknych plaż, na których spokojnie można znaleźć trochę prywatności (choć nie wiem, jak jest latem) – w połowie wiosny plaże były praktycznie puste:

Miasto kultury. Miasto prawie… europejskie

Perth pełne jest także wydarzeń kulturalnych. W pociągach zwykle wisi plakat informujący o nadchodzących większych koncertach i wydarzeniach w mieście w nadchodzącym kwartale, i gdy tak przejrzałem listę atrakcji na 3 miesiące, byłem po prostu w szoku. Mnóstwo gwiazd światowego formatu, ciekawy koncert czy występ można tu zaliczyć tak naprawdę co tydzień.

Miasto ma tylko jedną wadę. Wiatr. Codziennie po południu miasto nękać zaczyna bryza znad Oceanu Indyjskiego, która we wrześniu i październiku bywała dość uciążliwa – znacząco obniżała temperaturę odczuwalną.

I choć wiedziałem, że Australia jest nam w miarę bliska kulturowo, to jednak lekko się zawiodłem. Gdy wysiadłem z samolotu w Bangkoku, egzotyka aż biła po oczach, a za każdym rogiem czaiło się coś niespodziewanego. W Perth lekko mi tego brakowało. Miasto jest do bólu ładne, uporządkowane i europejskie. Z drugiej strony ma to też swoje plusy – bez problemu od razu możesz poczuć się tam jak w domu. Zwłaszcza przy wszechobecnym uśmiechu i australijskim luzie.