Podróż w islandzki interior zwykle wiąże się z kosztami. Wielkimi kosztami, bo koszt wynajęcia samochodu zdolnego przekraczać rwące, lodowcowe potoki i radzącego sobie z terenami, które mało mają wspólnego z drogami w klasycznym rozumieniu, często przekracza tysiąc złotych. Za dobę.

Jak w takim razie zobaczyć to, co w Islandii najbardziej dzikie, niedostępne i kuszące, nie wydając fortuny? To proste. Pieszo! Zabierze nas tam szlak o fantastycznej, niemożliwej do wymówienia nazwie: Fimmvörðuháls.

Rzeki, wodospady, góry, wulkany i lodowce

Szlak rozpoczyna się w miejscu jednej z najbardziej popularnych islandzkich atrakcji: położonego na południu kraju, tuż przy głównej drodze nr 1 wodospadu Skogafoss.

Ponad 60-metrowy Skogafoss. Nad wodospad wchodzimy po wygodnych schodkach 🙂

Sama droga ma 25 kilometrów długości, i wiedzie przez bardzo zmienny krajobraz. Na początku idziemy wzdłuż rzeki, co chwila podziwiając fantastyczne wodospady, piękne, zielone tereny, i górujący w oddali wulkan Eyjafjallajökull. Następnie czekają na nas pola zastygłej lawy, góry, dużo śniegu i najmłodsze góry świata, aż zaczniemy schodzić w dół – wprost do Thorsmorku, krocząc przez Goðaland, Ziemię Bogów.

Kraina wodospadów

Pierwszy odcinek to niekończąca się uczta dla oczu. Pniemy się powoli pod górę, po lewej stronie przyjemnie szumi rzeka, co chwilę mijamy pasące się w pobliżu owce i turystów, których z każdym krokiem jest coraz mniej. A rzekę co chwilę zdobią piękne wodospady – od malutkich, po naprawdę wysokie, co najmniej kilkunastometrowe. Co kilka kroków znajdziesz idealne miejsce na zdjęcie, więc lepiej zabierz do aparatu porządną kartę pamięci!

Prawda, że pięknie?

Pierwszy odcinek ma długość niecałych ośmiu kilometrów, i kończy się przy moście, po którym przekraczamy rzekę. Pod koniec czerwca na tej wysokości spokojnie może trafić się trochę śniegu, a na pewno będzie go sporo w okolicach mostu, nad rzeką.

Wchodzimy pomiędzy lodowce

Krajobraz znacząco się zmienia – już nie jest zielono, tylko czarno. Roślinności coraz mniej, mgły zazwyczaj coraz więcej, tak samo, jak śniegu, którego przybywa z każdym metrem wysokości. Ja szlak pokonywałem pod koniec czerwca, i śniegu było naprawdę sporo – na czterokilometrowym odcinku na wysokości około 1000 metrów praktycznie non stop szedłem po śniegu. Jeszcze przez moment kroczymy wzdłuż rzeki, która odbija w prawo, a my powoli w lewo – i cały czas do góry. W końcu na naszej drodze pojawia się pierwsze schronisko – chatka Baldvinsskáli, w której można nocować, ale brak tam wody pitnej.

Jest bardzo duża szansa na to, że przez następnych kilka kilometrów trasa będzie pokryta w całości śniegiem. Jest w miarę dobrze oznaczona i często można po prostu iść po śladach, ale nie wolno jej lekceważyć – ratownicy non stop ściągają z gór zabłąkanych turystów, nierzadko w stanie hipotermii. Pamiętajmy, że jesteśmy na Islandii, której nazwa nie wzięła się znikąd, i mimo lata pogoda potrafi solidnie dać w kość, zwłaszcza w górach!

Tak wyglądały warunki na trasie pod koniec czerwca 2018 roku – nieraz zapadłem się po kolano, i dziękowałem sobie w duchu, że pamiętałem, by zabrać stuptuty. Dzięki temu buty zostały suche w środku i mogłem komfortowo przeć naprzód.

Gdy powoli płaty śniegu zaczną robić się coraz mniejsze, a ziemia wokół rudoczerwona – to znak, że znajdujesz się w pobliżu dwóch prawdopodobnie najmłodszych gór na świecie – Móði i Magni. Nazwę wzięły od mitycznych synów Nordyckiego boga, Thora, a uformowane zostały w wyniku erupcji pobliskiego wulkanu Eyjafjallajökull.

Zaraz za nimi zaczyna rozpościerać się wspaniały widok na okoliczne tereny, po prawej pręży się wielki lodowiec Mýrdalsjökull, a my zaczynamy spacer w dół – prosto do Ziemi Bogów i naszego celu, Thormsorku.

Goðaland – Ziemia Bogów i Thorsmork

Czas na chyba najtrudniejszy odcinek – zejście w dół. Droga jest około dwa razy bardziej stroma, niż przy wchodzeniu, co przy wciąż zalegającym lodzie, śniegu i przecinających ją wszędzie małych strumyczkach staje się lekko niebezpieczne. Tylko lekko, bo tragedii nie ma, ale w pewnych momentach żałowałem, że nie zabrałem ze sobą choćby małych raczków turystycznych. Nieocenione na pewno będą kijki trekkingowe, i bardzo pomogą w zachowaniu równowagi przy zejściu. Po pierwszym, najbardziej stromym odcinku czeka jeszcze tylko krótki kawałek ubezpieczony łańcuchami, by cieszyć się już dużo łagodniejszym schodzeniem do Thorsmorku w fantastycznej scenerii:

Thorsmork – ostatni przystanek

To chyba najpopularniejsze miejsce na Islandii, do którego nie da się dojechać normalną, dostępną dla wszystkich samochodów drogą. Od początku da się zauważyć tutaj masę przeróżnych pojazdów z kołami wielkości człowieka, od mniejszych autek, przez limuzyny, po całe autobusy. Na miejscu można coś zjeść, rozbić się na kempingu, skorzystać z gotowych namiotów czy noclegu w schronisku. Gdy dotrzemy do Thorsmorku, czeka na nas kilka kolejnych możliwości:

  • ruszyć dalej, w kierunku Landmannalaugar (Laugavegur trail – piękny, ponad 50-kilometrowy szlak),
  • zawrócić – wrócić pieszo pod wodospad Skogafoss,
  • wyjechać autobusem z powrotem do głównej drogi.

Jako, że Thorsmork położony jest tuż pod lodowcami, by do niego dojechać, trzeba niejednokrotnie przekroczyć rwące i głębokie potoki lodowcowe. Temu zadaniu podołać mogą tylko specjalne, przystosowane do tego samochody i autobusy – na szczęście jest trochę pojazdów dostępnych na miejscu, które za odpowiednią opłatą chętnie zabiorą turystów w kierunku drogi nr 1. Ja korzystałem z usług firmy TREX, ale na miejscu są jeszcze co najmniej 2-3 inne jadące w tym samym kierunku. Bilet kosztuje sporo, bo 5500 ISK (niecałe 200 PLN) za dojazd do wodospadu Seljalandsfoss, ale warto:

A przekraczanie rzeki w autobusie wygląda tak:

Jak przygotować się do wędrówki?

Trzeba być gotowym na to, że szlak Fimmvörðuháls jest wymagający. To ponad 25 kilometrów wędrówki po górach, w dodatku w bardzo zmiennej i często nieprzyjaznej, islandzkiej pogodzie. Pewnie będzie padał deszcz, będzie mocno wiało, jest duża szansa na to, że widoczność, przynajmniej momentami, będzie naprawdę kiepska. Ale też nie należy przesadzać – po pierwsze, latem widno jest 24 godziny na dobę, więc nie trzeba się martwić, że zastanie cię noc. Po drugie – mi przejście szlaku zajęło lekko ponad 6 godzin. Z przerwami na posiłki i robienie zdjęć – miałem 5 godzin zapasu do ostatniego autobusu. Po trzecie – w razie czego po drodze są schroniska, przez wielki kawał trasy szlak prowadzi wzdłuż rzeki, więc nie sposób się zgubić. Nie ma co przesadzać w żadną ze stron, sprawdzić ostrzeżenia pogodowe, dobrze się przygotować i można śmiało ruszać po jedne z najpiękniejszych widoków w życiu.

Najważniejsza jest odzież. Trzeba ubrać się w ciuchy chroniące przed deszczem i wiatrem – tu najlepiej sprawdzą się rzeczy z membraną Gore-Tex. Do tego dobre buty, trochę dodatkowych warstw w plecaku, prowiant, trochę wody, kijki trekkingowe, najlepiej mapa + kompas + GPS na wszelki wypadek i można powoli ruszać – a w razie czego, zawsze można zawrócić.

Na tej stronie  znajduje się najlepsza mapa szlaku, jaką znalazłem w internecie. Pogodę najlepiej sprawdzić na stronie www.vedur.is, a wszelkie informacje z ostrzeżeniami znaleźć można na świetnej stronie: SafeTravel.is.

Jeśli lubisz górskie wędrówki, szlak na pewno jest dla Ciebie. Jeśli kuszą Cię miejsca dalekie od cywilizacji, chcesz zobaczyć coś innego, niż wszyscy turyści objeżdżający wyspę wokół – szlak tym bardziej jest dla Ciebie. Każdy krok na przestrzeni tych 25 kilometrów to prawdziwa uczta dla oczu, a wymagające islandzkie warunki tylko zwiększają ostateczną satysfakcję po zakończonym trekkingu.

Jeśli chcesz odkryć Islandię na nowo – ruszaj na jeden z najpiękniejszych szlaków w Europie.