Nie pojechałeś tam eksplorować, ale dla rozrywki. Jest to wycieczka, a ty jesteś zwykłym turystą, jak wszyscy

Nikt nie wiedział praktycznie nic na temat mojego pobytu w Ameryce Południowej. Co robię, gdzie jestem, jak się poruszam, dokąd zmierzam. Co jakiś czas dawałem znać rodzinie, że wszystko w porządku, i mniej więcej co się dzieje, ale w internecie było dość skąpo – to wtedy zacząłem dopiero pisać o podróżach.

Nie jesteś podróżnikiem. Jesteś zwykłym turystą

To było po kilkudniowym wypadzie do Norwegii. A może po Izraelu – sam już nie pamiętam. Wiadomość od gościa, który nic o mnie nie wie, a na zdjęciu profilowym… siedzi sobie w alpejskim kurorcie, na jakichś 3000 metrów, w dżinsach, czystej i nieskazitelnej kurtce, popijając w restauracji przy stoliku piwko. Pan Podróżnik.

Co jakiś czas spotykam się z podobnym komentarzem. Ludzie, kompletnie obcy, pojawiający się z kosmosu, po jednym zdaniu, zdjęciu czy krótkim wpisie stwierdzają z całą pewnością: Nie jesteś podróżnikiem! Ja nim jestem! Ja eksploruję, a ty… a ty zwiedzasz!

A Ty kim jesteś – turystą czy podróżnikiem?

Co jakiś czas natykam się w różnych miejscach na batalię o tym, kto może mianować się zaszczytnym tytułem „podróżnika”. Nie Marcin, bo pojechał na Teneryfę z biurem podróży. Nie Agnieszka, bo przecież wróciła do Polski samolotem, a dodatkowo kiedy łapała stopa kilka godzin i nic się nie zatrzymało, to poszła na autobus. Kamil też odpada, bo nie jadł żarcia za śmietnika, tylko stołował się w restauracjach. Liczy się tylko autostop, freeganizm i spanie na squotach, a kto śpi w hotelach, ma walizkę i czystą bieliznę, to pizda, nie podróżnik. Wtedy zwiedzasz, a nie eksplorujesz.

Kilka lat temu, setki kilometrów za kołem podbiegunowym, na dalekiej, norweskiej północy, rozbiłem namiot. Po sąsiedzku stał drugi – jednoosobowy. Po kilku godzinach poznałem właściciela tego mobilnego domu – okazało się, że też jest Polakiem, chłopakiem, który wracał z bardzo dalekiej podróży – arktycznego Svalbardu. Dostał się tam ponad rok wcześniej stopem (włącznie z przeprawą statkiem przez Morze Barentsa), pracował w hotelu, ochraniał turystów, oprowadzając ich ze strzelbą, sprzątał tamtejszą plażę. Artykuł o nim napisała nawet miejscowa gazeta – z dumą nosił dwie kartki w kieszeni kurtki.

Siedzieliśmy sobie w środku nocy, oświetleni słońcem dnia polarnego, i rozprawialiśmy na różne tematy. Gdy wyciągnąłem tablet, zrobił wielkie oczy, i pytał co to jest. Bartek, bo tak miał na imię, miał swój specyficzny, ale bardzo interesujący świat. Zarobił na norweskiej wyspie potężne pieniądze, ale wciąż spał w namiocie, poruszał się tylko stopem, żywił w norweskich śmietnikach – doskonale znał wszystkie miejsca w mieście, gdzie na koniec dnia wyrzucano całkiem świeżą i dobrą żywność.

Był ostatnim do przypinania ludziom łatek. Miał w dupie to, jak kto się określa, jak określają jego i w ogóle go to nie obchodziło, mimo, że wedle przeróżnych standardów wyczerpuje chyba w całości definicję słowa „podróżnik”.

Najgłośniej krzyczą ci, którzy mają najmniej do powiedzenia

Ktoś przejechał się autostopem dwa razy, i on „eksploruje” inne państwa. Integruje się z ludźmi, a nie siedzi w hotelu.

Ktoś przeczytał dwie książki Cejrowskiego i od tej pory nie rozumie, jak można jechać na wakacje z biurem podróży, zamiast sprzedać lodówkę i kupić bilet w jedną stronę.

Ktoś spakował się w plecak, teraz jest backpackersem i gardzi turystami z, hehe, walizką.

Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby człowiek, który przemierzył kawał świata, z pogardą szufladkował ludzi według tego gdzie i w jaki sposób jeszcze. Żeby wywyższał się, bo w Rio de Janeiro jechał autobusem miejskim a nie taksówką, i doleciał sam, a nie czarterem z pilotem wycieczki.

Ale to standard w każdej chyba sferze życia. Widziałem masę chłopaczków, którzy po kilku tygodniach trenowania sportów walki wyrywali się do awantur, czuli królami ulicy. I facetów, którzy po kilku latach treningów byli ostojami spokoju, niezależnie od okoliczności.

Pewnego razu serwis echodnia.eu przeprowadzał wywiad z Wojciechem Cejrowskim, właśnie na temat turystów. Padło pytanie o wczasy all-inclusive, że polscy turyści tak lubią, i na dodatek takie wyjazdy nazywają podróżą. WC odpowiedział tak:

A co w tym złego? Ktoś ich za to krytykuje? Komuś nie podoba się, że po całym roku pracy chcemy odpocząć na luksusowo, chcemy, żeby nam ktoś usługiwał i podtykał frykasy pod nos? Pracowaliśmy ciężko, potem mamy krótki urlop i naprawdę nie rozumiem tych pretensji do kogoś, kto uważa „all inclusive” za najlepszy wybór. Nie każdy lubi zwiedzać.

I niech to będzie najlepsze podsumowanie. Żyj i daj żyć – zajmijmy się sobą i swoimi wyjazdami, a ludziom dajmy podróżować tak, jak tylko chcą.