Co zwiedzić, co zobaczyć, po co w ogóle tu przyjeżdżać? San Pedro de Atacama w pigułce.
San Pedro de Atacama do chilijskie miasteczko leżące na wysokości ok. 2400 mnpm. Znajduje się blisko Argentyny i Boliwii, pośrodku pustyni Atacama, na skrzyżowaniu dwóch rzek, które przepływają przez miasteczko. Chilijska mieścina była dla mnie swego rodzaju europejskim oddechem po kilkutygodniowej tułaczce po krajach Ameryki Południowej – wszystko jest do bólu skomercjalizowane, wszędzie bez problemów zapłacimy kartą, jest ładnie, schludnie i bezpiecznie.
Miasteczko San Pedro de Atacama
Sama mieścina liczy sobie kilka tysięcy mieszkańców. Leży z dala od wszystkiego – na skrzyżowaniu dwóch dróg krajowych w Chile, nr 23 i 27. Ja jechałem od strony Argentyny, od wioski Purmamarca – droga jest bardzo rzadko uczęszczana, głównie przez ciężarówki lub autobusy z turystami. Gdy czekałem cały dzień na granicy argentyńsko-chilijskiej, przez ok. 10 godzin naliczyłem mniej niż 30 pojazdów przekraczających granicę.
Za to ta mała wioska otoczona wielkimi szczytami aż tętni życiem! Wcześniej kilka tygodni zwiedzałem małe, nieturystyczne miasteczka Argentyny, gdzie mogłem poznać życie miejscowych. Na Atacamie było zupełnie inaczej – pełna turystyka. Samo miasto składa się w jakichś 90% z hoteli, hosteli, restauracji i sklepów ze wszystkim i niczym jednocześnie.
Co nie zmienia faktu, że miasto jest bardzo urokliwe – styl ma typowo pustynny, wszędzie jest piasek, masa bezpańskich psów. Do tego jest małe – wszędzie można spokojnie dojechać rowerem, albo dojść na piechotę.
Co takiego można tam robić?
Przede wszystkim zwiedzać. Główne atrakcje, którymi zasypują nas wszechobecne punkty turystyczne to gejzery, laguny, wulkan Lincancabur, solna pustynia Salar de Uyuni w Boliwii, Valle de La Luna – dolina księżycowa na pustyni Atacama. Tutaj opcji na zwiedzanie mamy kilka – albo możemy pokusić się o skorzystanie z usług pośrednika, albo przynajmniej część wycieczek zorganizować sobie samemu, co daje na pewno więcej radości i swobody.
Przede wszystkim polecam wypożyczyć sobie rower – cena to 6.000 peso chilijskich (około 36 zł) za całą dobę. Po kilkukilometrowej jeździe z miasta dojedziemy do Valle de la Luna – pięknej doliny księżycowej, którą spokojnie można objechać rowerem, co daje dużo więcej satysfakcji i widoków, niż jazda w klimatyzowanym busie.
Na miejscu możemy pozwiedzać jaskinie, popatrzeć na piękne formacje skalne, i – co jest chyba najpopularniejsze – podziwiać piękny zachód słońca nad pustynią. Kolejną atrakcją Doliny jest podziwianie nocnego nieba – Atacama jest najbardziej suchym miejscem na Ziemi, dzięki czemu mamy najpiękniejszy widok na gwiazdy. Trzeba tylko uważać na dwie rzeczy – czasem jednak niebo się zachmurzy, no i trzeba uważać przede wszystkim na księżyc – ja musiałem czekać do czwartej rano, żeby jego światło przestało przeszkadzać. Warto było, widok nieziemski – naprawdę można się zatracić.
I to tyle, jeśli chodzi o moje zwiedzanie Atacamy – na gejzery nie miałem ani ochoty, ani siły – chciałem odpocząć po tułaczce po całym kontynencie, a San Pedro było jedynym miejscem, gdzie był na to czas. Następnym razem. Salar de Uyuni – solną pustynię w Boliwii chętnie odwiedzę, ale zrobię to przy okazji kolejnej wizyty w Ameryce Południowej, gdy będę zwiedzał ten najbardziej indiański kraj.
Pogoda, jedzenie i herbatka z koki
Jeśli chodzi o pogodę, to problemu nie ma – słońce, słońce i jeszcze raz słońce. Jest ciepło, ale nie jest paląco – wysokość i bliskość gór też robią swoje, więc na moje temperatura była jak najbardziej w sam raz. Choć warto się trochę chronić, by się nie spalić.
Jedzenie – w samym mieście znajdziemy masę restauracji z cenami mocno powyżej naszych polskich, z bardzo europejskimi posiłkami. Byłem raz, i później postanowiłem stołować się tylko i wyłącznie w miejscach, gdzie stołują się miejscowi. W szczególności polecam rządek barów niedaleko dworca PKS, zaraz przy stadionie piłkarskim – po angielsku się nie dogadamy, ale zjemy dużo taniej, solidnie i przede wszystkim bardzo smacznie.
Jeśli dopadnie Was choroba wysokościowa – a jest taka możliwość, pojawia się zazwyczaj na wysokości ok. 2500 mnpm., to polecam gorąco herbatkę z liści koki. Suszone liście kupimy na praktycznie każdym bazarku w mieście, wystarczy kilka wsypać do kubka, zalać gorącą wodą i gotowe.
Herbata z rana przyjemnie pobudza, a na dolegliwości związane z chorobą wysokościową (kiepski sen, ból głowy, odwodnienie, duże zmęczenie) znacząco pomaga – przyda się zwłaszcza w drodze w stronę Argentyny, gdzie musimy przejechać nawet na wysokości 5000 mnpm.
Czy warto?
Zdecydowanie, choćby dla samego nocnego nieba. Pustynia jest tak wielka, że mimo tłumu turystów, których mijamy po drodze na pewno znajdziemy dla siebie miejsce, gdzie nie uraczymy żywej duszy. Dolina Księżycowa robi ogromne wrażenie – pustka, brak jakichkolwiek oznak życia, sam piasek i skały – gdy jechałem przez nią rowerem, czułem, jakbym był tam sam jeden, mimo, że co chwilę mijały mnie busy wypełnione turystami.
Teraz tylko trochę żałuję, że mimo, iż byłem na miejscu 4 dni, to zwiedziłem tak mało – ale po prostu nie chciałem robić niczego w pośpiechu, już dość miałem wyścigu z czasem podczas reszty podróży. A Pustynia Atacama jest świetnym miejscem właśnie do tego by odpocząć, oczyścić głowę i wszystko w niej poukładać.