Przeciskam się przez morze turystów w ciasnych uliczkach Santiago, mapa pokazuje, że jeszcze tylko dwa zakręty. Po chwili wpadam na wielki plac, nad którym góruje potężna, prawie tysiącletnia katedra. Tu również jest gęsto, zwykli turyści mieszają się z masą pielgrzymów z wielkimi plecakami, którzy nadciągają pieszo codziennie tysiącami do tego miejsca ze wszystkich stron świata. Większość wesoło gawędzi, robią sobie zdjęcia na tle pięknie oświetlonego zachodzącym słońcem budynku katedry, ale moje oko przykuwa niepozorna, drobna dziewczyna. Idzie sama, z bagażem na plecach, oczami skierowanymi ku górze, wygląda, jakby wciąż nie dotarło do niej, że jest w tym miejscu. Nie zwraca uwagi na otoczenie, jakby na placu była całkiem sama. Po chwili na jej policzku pojawia się łza. Jej głowa opada w dół, chowa ją w dłoniach, zaczyna cichutko łkać. Nie jest jedyna.

Dlaczego pieszo?

…idąc wolno widzimy tak naprawdę najwięcej. Odwiedzane miejsca mijamy powoli, mamy czas by je poznać, smakujemy drogę wszystkimi zmysłami, lepiej poznajemy ludzi. Mamy czas na refleksje, na spotkania. Wędrowanie to najprostszy, najbardziej pierwotny sposób przemieszczania się.

Dlaczego pieszo? Bo to mnie uspokaja. Pozwala odłączyć od pędu codziennego życia. Mogę wtedy przemyśleć różne rzeczy. A poza tym po prostu to lubię.

Tak pisał o pieszych wędrówkach Łukasz Supergan, jeden z najbardziej znanych polskich piechurów, 5 lat temu, tuż przed wyruszeniem do hiszpańskiej katedry… bezpośrednio z Polski. Mimo, że mój dystans na Camino był kilkunastokrotnie mniejszy od Łukaszowego, w pełni mogę się zgodzić z powyższymi słowami. Piesza wędrówka przez iberyjskie prowincje obfitowała w interakcje z masą mieszkańców, i choć nie zawsze do końca się rozumieliśmy, to niezależnie od tego dużo było serdeczności i uśmiechu. Z portugalską starowinką, która czekała na drodze kilka minut tylko po to, by wręczyć nam zmrożone butelki z wodą, na czele.

Ostatnio w komentarzach ktoś napisał, że na Camino zmarnowałem 11 dni, ktoś inny napisał, że przecież można wynająć samochód, ktoś jeszcze inny prosił, by wytłumaczyć mu, dlaczego pieszo, skoro jest tyle dużo bardziej efektywnych środków transportu.

Nie ma lepszego czasu na myślenie i… niemyślenie!

Powyższe zdanie wydaje się trochę sprzeczne, ale dokładnie takie odczucia mam odnośnie długotrwałego, jednostajnego wysiłku. Długi marsz pozwala mi przemyśleć wszystko, co leży na sercu i zawraca głowę. W spokoju, bez rozpraszaczy. Muszę tylko iść przed siebie, ale to robię niejako automatycznie, a głowa pływa w myślach, wolna od wszelkich codziennych bodźców takich jak telefon, komputer, muzyka, telewizor i innych zdobyczy cywilizacji.

Gdy wszystko co miało się poukładać w końcu się poukłada, nieraz zdarza mi się odpłynąć kompletnie. Po prostu skupić na wędrówce, nie myśląc o niczym. Idąc, mimo, że poważnie się męczę, jednocześnie naprawdę odpoczywam. Ciało pracuje, ale głowa ma zasłużony, tak bardzo potrzebny urlop.

Może to być spacer po parku, gdy nie ma zbyt wielu ludzi, może być wędrówka w górach, może być inny, całkowicie pochłaniający, nawet dużo bardziej intensywny wysiłek fizyczny. Raz na jakiś czas wręcz potrzebuję dobrze się zmęczyć, co pozwala mi znakomicie oczyścić głowę i po czasie wrócić do zadań ze zdwojoną siłą.

Długie, męczące wędrówki to też sposób na sprawdzenie siebie i możliwie największe odczuwanie otoczenia. Docenisz wielkość góry dopiero, gdy zrobisz dziesięć tysięcy kroków wzwyż, by wejść na szczyt. Zrozumiesz niegościnność pustyni, gdy przejdziesz dziesiątki kilometrów w palącym, nieznośnym słońcu. Poczujesz na sobie moc Islandii, gdy lunie na Ciebie znikąd siarczysty deszcz i dopadnie wiatr, który będzie przewracał Cię co trzy kroki.

Tysiące ludzi, tysiące powodów

W filmie The Way, który po części odpowiada za to, że ruszyłem w końcu pieszo z Porto do Santiago, Martin Sheen wcielił się w rolę lekarza z idealnie poukładanym życiem. Kompletnie przeciwne życie wiódł jego syn, który wyruszył na najsłynniejszy szlak świata, na którym zginął. Tom poleciał do Europy po prochy syna, na miejscu zdecydował się dokończyć drogę, by uczcić jego pamięć. Na trasie spotkał masę ludzi, z których każdy znajdował się w ciężkim punkcie w swoim życiu, lecz nie wszyscy w danym momencie byli jeszcze tego do końca świadomi.

Dla jednych kilkanaście dni trekkingu to pestka, dla innych wyzwanie godne zdobycia Everestu. Jedni wyruszają, by sprawdzić swoją formę fizyczną, inni, by podreperować tę duchową. Jeszcze są w takim punkcie w życiu, że już nic innego nie przychodzi im do głowy, niż spróbować odnaleźć się właśnie w długiej wędrówce.

Gdy patrzyłem, jak dziewczyna pod katedrą powoli ocierała łzy, zauważyłem, że to również łzy radości. Z zapłakanej twarzy przebijał uśmiech. Również się uśmiechnąłem, wiedziałem, że w jej życiu właśnie stało się coś cholernie istotnego.

Chyba nawet trochę jej zazdrościłem.