Środkowa Sri Lanka. Słonie bawią się w najlepsze w rzece. Wygląda na to, że ta dwójka naprawdę się lubi – przekomarzają się, lekko przepychają, na przemian rzucają bokiem w wodę. Sielanka nie trwa jednak długo – gdy na horyzoncie pojawia się jeden z „opiekunów” z długim kijem zakończonym stalowym hakiem, zaczynają robić się niespokojne i odchodzić w przeciwnym kierunku. Ten szybko je dogania i bez wyraźnego powodu wbija hak w kark jednego z nich. Słoń momentalnie nieruchomieje.


Wypad na Sri Lankę to chyba najgorzej zorganizowana podróż w historii moich wyjazdów, a wszystko przez pewien niefortunny bieg zdarzeń. Początkowo miałem spędzić w tym kraju prawie trzy tygodnie, miałem kupione bilety, zarezerwowane noclegi i wstępny plan zwiedzania wyspy. Chciałem zacząć od plażowania, by wypocząć po mroźnym lecie na Islandii, a następnie ruszyć w głąb kraju. Zwykle noclegi rezerwuję z możliwością bezpłatnego odwołania, tym razem pomyślałem sobie „przecież i tak nigdy ich nie odwołujesz, możesz wziąć ten fajny hotel!”.

I oczywiście tym razem musiałem coś odwołać.

Okazało się, że mój lot powrotny ze Sri Lanki do Jordanii został anulowany, a żaden zaproponowany przez linie lot zastępczy mi nie odpowiadał. „To znak”, pomyślałem! Przecież tak blisko jest piękny kraj-marzenie, Malediwy, a dalej mogę polecieć do tak ukochanej przeze mnie Azji Południowo-Wschodniej… Gdy masz możliwość odwiedzenia Malediwów za równowartość jakichś 100$ więcej za bilet, to korzystasz, prawda? Jak pomyślałem, tak zrobiłem, tylko problem pojawił się ze Sri Lanką – zostało mi tu siedem, a nie dwadzieścia dni, a za odwołanie części noclegów musiałbym sporo zapłacić. Nie traktuj więc tego wpisu jak regularnego przewodnika po kraju – zwiedziłem naprawdę niewiele, jedynie zasmakowałem lankijskiej kultury, ale co nieco mogę Ci polecić, a jednemu z miejsc mogę zrobić prawdziwą antyreklamę. Zaczniemy jednak od tego, co przyjemne.

Plażowanie w Ahangamie

Pierwsze miejsce, do którego się skierowałem, to położona jakieś 150 kilometrów na południe od Colombo mała mieścinka, Ahangama. Moim celem był dość luksusowy jak na stanard moich podróży hotel, nazywający się Insight Resort Ahangama. Hotel bardzo przyjemny, kosztujący mnie jakieś 130 zł za noc (za pokój dwuosobowy ze śniadaniami), z basenem i małą, ale ładną plażą, nad którą górowały palmy kokosowe.

Było bardzo czysto, ładnie i sympatycznie – wybrałem tego typu obiekt na przetarcie i krótki odpoczynek po Islandii i stopniowe przyzwyczajenie się do azjatyckiej rzeczywistości. A było do czego się przyzwyczajać, bo choć trochę Azji już zwiedziłem, to Ahangama była najbardziej śmierdzącym miasteczkiem w jakim byłem. Naprawdę – ludzie mili, jedzenie nie drogie, ruch standardowy, ale zapachy… myślałem, że tak będzie na całej Sri Lance. Okazało się na szczęście, że w Ahangamie było coś szczególnego, ale nie chcę wiedzieć, co.

Plażowanie w Ahangamie 😉

Tangalle – ładne plaże i sporo atrakcji

Po odpoczynku w resorcie ruszyłem dalej na południe. Dalsza podróż zajęła mi dwie godziny – w końcu autobus musiał pokonać całe 60 kilometrów! Ruch na Sri Lance to istna udręka, wszędzie drogi są jednopasmowe, do tego pobocze często usłane jest samochodami, które postanowiły nagle się zatrzymać. Wyprzedzanie na trzeciego, przekraczanie ciągłych linii, nieustanne trąbienie i wystawianie się na czołówkę – typowo azjatycka szkoła jazdy. Trzeba mieć na to nerwy, a przede wszystkim żołądek, dlatego tam gdzie mogłem, jeździłem pociągiem – do Tangalle jednak pojazd na szynach nie dociera, więc musiałem poruszać się autobusem. Tym razem moim celem był bardziej standardowy hotel Mars Hotel Tangalle, za który mimo wszystko trzeba było zapłacić trochę więcej, niż standardowy hotelik w Tajlandii, o Indonezji nie mówiąc.

Wszystko rozbija się pewnie o lokalizację – Tangalle to fajny punkt wypadowy na lokalne atrakcje, a także na pobliskie naprawdę ładne plaże. Jeśli lubisz poznawać obce kultury, to kilkanaście kilometrów od miasta znajdziesz dawną buddyjską świątynię, Mulkirigala Raja Maha Viharaya. Jeśli bardziej interesuje Cię przyroda, to zainteresują Cię na pewno dwie rzeczy – Tangalle Lagoon, gdzie można wypożyczyć kajak lub lekko większą łódkę w pakiecie z wiosłującym przewodnikiem oraz ptasie sanktuarium Kalamatiya. Możesz za to darować sobie pobliskie nocne oglądanie żółwi składających jaja na plaży – mnóstwo opinii sugeruje, że zwierzaki nie mają w ogóle spokoju, a do tego niejedną osobę na miejscu… okradziono. Jeśli natomiast lubisz plażowanie, to Tangalle będzie dla Ciebie idealne. Nieopodal miasteczka jest dość szeroka Tangalle Beach, ale sugerowałbym udanie się w kilkukilometrową podróż tuk tukiem na Goyambokka Beach – chyba najfajniejszą plażę w regionie:

Goyambokka Beach
Najładniejsza plaża, jaką odwiedziłem na Sri Lance to właśnie Goyambokka Beach

Od razu na prawo od wejścia na plażę znajduje się bar, kolejne są także po lewej. O tym pierwszym przy wejściu naczytałem się kilku słabych opinii, ale z mojego doświadczenia mogę Ci go polecić – wszystko było jak najbardziej w porządku. Plażuje się tu idealnie – leżaki za darmo, sporo cienia jeśli chcesz się schować przed słońcem, a pływanie… jak to na Sri Lance – dość mocne fale, ale dość długo jest płytko, co ułatwia sprawę. Jeśli będzie tłoczno, spróbuj udać się w prawo i ukrytym mostkiem przejdź dalej, znajdziesz się na bardzo klimatycznej, dużo mniejszej plaży:

Do wypoczynku na wybrzeżu Sri Lanka jest naprawdę świetna, ale tylko pod warunkiem, że siedzenie w wodzie nie jest dla Ciebie najważniejsze. Plaże są naprawdę ładne i lekko dzikie, do tego na żadnej plaży nie widziałem tłoku – zawsze było sporo miejsca dla każdego. Pływanie natomiast bywa niebezpieczne ze względu na silne prądy i mocne fale – trzeba naprawdę dobrze sobie radzić w wodzie, zwłaszcza mając na uwadze fakt, że ani razu nie widziałem tu ratownika. Ale Sri Lanka to nie tylko wybrzeże – to mnóstwo atrakcji w środku kraju, przyrody…

Pinnawala i krwawiące słonie

Słonie bawią się w najlepsze w rzece. Wygląda na to, że ta dwójka naprawdę się lubi – przekomarzają się, lekko przepychają, na przemian rzucają bokiem w wodę. Sielanka nie trwa jednak długo – gdy na horyzoncie pojawia się jeden z „opiekunów” z długim kijem zakończonym stalowym hakiem, zaczynają robić się niespokojne i odchodzić w przeciwnym kierunku. Ten szybko je dogania i bez wyraźnego powodu wbija hak w kark jednego z nich. Słoń momentalnie nieruchomieje.

Organizując wyjazd do tego miejsca dostałem chyba jakiegoś zaćmienia mózgu. Patrząc na Google czy TripAdvisora bardzo łatwo można dojść do wniosku, że Sierociniec dla słoni w Pinnawali nie jest najlepszym miejscem na świecie. Nie jest też najgorszym – to zdecydowanie fakt. Zacznijmy od początku.

W 1975 roku w Pinnawali założony zostaje sierociniec – miejsce, gdzie schronienie znajduje kilka maluchów, które straciły swoje rodziny i nie są sobie samodzielnie poradzić na wolności. Z biegiem lat postanowiono, że można z tego miejsca zrobić atrakcję turystyczną, by podreperować lekko budżet organizacji. W ten sposób z 5 osieroconych słoniątek w 1975 mamy prawie setkę w 2019, z których lwia część urodziła się na miejscu.

Kąpiące się słonie to fantastyczny widok. Niestety okupiony w moim przypadku sporymi wyrzutami sumienia

W teorii wszystko wygląda fajnie – codziennie słonie zabierane są nad rzekę, by tam spędzić czas i się wykąpać, turyści w sierocińcu mogą nakarmić małe słoniątka i obejrzeć, jak żyją. Jak wygląda praktyka? Mało miejsca dla zwierząt, zakuwanie ich w łańcuchy i zdobywanie posłuchu wśród nich siłą i bólem – opiekunowie wyposażeni są w długie kije zakończone stalowym kolcem i z wielkim, metalowym hakiem. Nieraz widziałem, gdy haki szły w ruch bez powodu – bo słoń podczas kąpieli odwrócił się w inną stronę, niż życzył sobie tego opiekun.

Nie zwiedzałem sierocińca, miałem jedynie pokój w hotelu z widokiem na rzekę, gdzie kąpią się słonie, i widok był bardzo radosny i przykry jednocześnie. Radosny, bo widać było, że część słoni potrafi bawić się naprawdę świetnie w swoim towarzystwie podczas kąpieli. I przykry, gdy tylko zbliżali się opiekunowie. W słoniach momentalnie pojawiał się strach i ślepe posłuszeństwo, trąbami zakładały na siebie łańcuchy, robiły wszystko, by nie dosięgnęły ich stalowe haki. Nie zawsze się udawało. Relacji z tego miejsca jest sporo również w polskim internecie, niestety jakimś cudem mnie ominęły.

„Opiekunowie” ze swoją bronią
Przywracanie słonia do porządku

Ponoć w sierocińcu na porządku dziennym jest karmienie na siłę małych słoni, a te, które mają już dość, przyciągane są za ucho – w końcu karmienie butelką to dodatkowa opłata, więc dodatkowy zysk.

Nie jest to oczywiście najgorsze miejsce dla zwierząt na świecie. Słonie są dobrze karmione, mają trochę swobody, ogólnie – dramatu nie ma. Ale na Sri Lance jest mnóstwo miejsc, gdzie możesz podziwiać te piękne zwierzaki w naturalnym środowisku, Parki Narodowe, gdzie o zwierzęta dba się należycie. Nie dokładaj swojej cegiełki do cierpienia słoni w Pinnawali i ucz się na moich błędach. A to, że zwierzęta cierpią, można zauważyć gołym okiem i nie trzeba do tego być żadnym ekspertem. Widziałem słonie chłostane kijami, skuwane tak, że ledwo mogły się ruszyć, kłucie metalowym kolcem jest na porządku dziennym, metalowy hak nieraz był w użyciu, no i do tego klasyk – czyli jazda na słoniu.

Wniosek jest krótki: Pinnawala Elephant Orphanage nie jest miejscem, które chcesz odwiedzić.

Sri Lanka – tak czy nie?

Krótki był mój pobyt w tym kraju, i na razie mam jeden wniosek – nie zostanie moim ulubionym krajem. Wiem, że sporo w tym mojej winy, bo skiepściłem organizację podróży po tym, jak wszystko wywróciło się do góry nogami z biletami, ale Sri Lanka ma kilka rzeczy, które są dla mnie sporymi minusami:

  • jest brudno. Wiem, że w Azji to standard, ale Sri Lanka chyba startuje w swojej własnej kategorii.
  • ludzie bywają bardzo natrętni. Z każdej strony będą atakować Cię taksówkarze, sklepikarze, sprzedawcy, hotelarze. Nie lubię tego.
  • poruszanie się po kraju to istny dramat. Jasne, taki folklor, ale średnia prędkość jazdy lankijskimi drogami nie przekracza 30 km/h oprócz kilku odcinków ekspresowych, gdzie drogi są płatne i praktycznie nikt z nich nie korzysta. Ma to swoje uroki, ale na dłuższą metę bywa męczące.

Wiem, że pewnie trochę marudzę, ale czasem tak jest, że miejsce, które podoba się wszystkim, nam akurat przypada średnio do gustu. Oczywiście oprócz tego sąsiadka Indii ma naprawdę sporo plusów, większość ludzi okazuje się nadzwyczaj życzliwa, jest dość tanio, a miejscowa przyroda potrafi naprawdę zachwycić – i jeśli miałbym tu wrócić, to przyleciałbym na co najmniej dwa tygodnie i większość czasu poświęcił jedynie na parki narodowe. Jestem pewien, że Sri Lanka może się podobać, i jestem też prawie pewien, że mi również przypadłaby do gustu, gdyby nie splot niefortunnych wydarzeń. Jeśli będę miał okazję, na pewno dam jej jeszcze jedną szansę!