Godzina 11, połowa września 2018. Właśnie docieram do szczytu – jestem kilkanaście metrów poniżej najwyższego punktu Polski. Stawiam ostrożnie lewą stopę, łapię prawą ręką łańcuch, lewą szukam chwytu w skale. Kilka kroków do góry i… jestem! Chcę ponapawać się widokiem, ale po chwili szczyt ogarniają chmury. Jak zwykle zresztą – takie mam szczęście do polskich wierzchołków, że rzadko kiedy mogę popatrzeć w dół i zobaczyć coś poza szarą chmurą.
Jak to jest z tymi Rysami – ciężko, czy nie ciężko?
Odpowiedź może być tylko jedna: ciężko powiedzieć. Z jednej strony wchodzą tam kilkuletnie dzieciaki i wariaci w klapkach, ale z drugiej – szlak na Rysy był świadkiem niejednego kończącego się życia.
Na pewno nie jest to droga na pierwszy raz w wysokich górach – zdecydowanie warto nabrać obycia ze skałą i łańcuchami na łatwiejszych i krótszych drogach. Jedną z głównych trudności szlaku na najwyższy szczyt Polski jest jego długość – do pokonania jest kilka kilometrów z Morskiego Oka i ponad 1000 metrów przewyższenia.
Do tego można elegancko wbiec i wrócić na Rysy przy pięknej pogodzie, ale jakakolwiek zmiana warunków – deszcz, śnieg, mocniejszy wiatr – może znacząco utrudnić wędrówkę i przyjemne tuptanie po górach zmienić w katorgę. Cały artykuł dotyczy oczywiście letniego wejścia – zimą Rysy stają się zupełnie inną, niedostępną dla niedzielnych turystów górą – konieczne jest duże doświadczenie w posługiwaniu się sprzętem zimowym i świetna kondycja.
Najpierw nad Morskie Oko
Najwygodniej jest zaczynać marsz do góry już od schroniska – dotrzeć dzień wcześniej, przespać się na miejscu, i wypoczętym ruszać przed wschodem słońca w górę. Pozwoli to uniknąć tłumów na trasie, jak i potencjalnych ciężkich warunków – burze w Tatrach trafiają się zazwyczaj po południu. W 2017 roku, gdy wspinałem się na Mnicha, od samego rana były idealne warunki. Słońce, całkiem bezchmurne niebo, zero wiatru. Nagle znikąd o 14 zebrały się chmury i zaczęła potężna burza…
Nad Morskie Oko prowadzi najprostszy szlak w Tatrach – prawie cały w asfalcie. Odległość jest spora, około 8 km, ale dzięki temu praktycznie nie czuć przewyższenia. Samochód można zostawić na parkingu Palenica Białczańska, w zamian za „jedyne” 25 zł. Teoretycznie po terenie TPN nie można poruszać się między zachodem a wschodem słońca… ale teoretycznie. TPN przymyka na to oko przynajmniej w okolicach Palenicy, bo zdarza się, że równo ze wschodem parking jest już pełny, a pierwsi turyści ruszyli kilka godzin przed świtem.
Nad pięknym jeziorem możemy odpocząć, przekąsić pyszną szarlotkę czy dobre śniadanie. Ciasto kosztuje 5 złotych, a jajecznica na kiełbasie z pieczywem poniżej dyszki, więc nie jest źle. Widoki… fascynujące:
Marsz do góry!
Następnie przed nami droga wokół jeziora, by dojść do kolejnego stawu położonego wyżej – Czarnego Stawu pod Rysami. Strzałki pokazują niecałą godzinę drogi, ale w dobrych warunkach można śmiało skrócić ten czas o połowę. Po okrążeniu kolejnego stawu zaczyna się mozolny marsz pod górę i systematyczne zdobywanie wysokości…
Od Czarnego Stawu robi się już stromo, przez jakiś czas jeszcze bez łańcuchów, ale po jakichś 30-40 minutach zaczynają się pierwsze, sztuczne ułatwienia. I tutaj moja rekomendacja: załóżcie kask. Sam niosłem go w plecaku do momentu, w którym mały kamyk śmignął mi zaraz koło głowy.
Turystów na szlako zwykle jest mnóstwo, tak samo, jak kruszyzny. Kwestią czasu jest, gdy coś poleci z góry, a nawet malutki kamyczek odpowiednio rozpędzony może zrobić krzywdę. Ostatnio następuje chyba jakaś zmiana, bo ludzi w kaskach na szczyt spotkałem naprawdę sporo, zdarzyła się nawet ekipa asekurująca się lonżami na via ferraty. Mnie osobiście nie wydawało się to potrzebne, ale na pewno daje duże poczucie bezpieczeństwa, a zespół poruszał się bardzo sprawnie i na pewno nie tamował ruchu. Grunt to ubezpieczać się odpowiednią lonżą do tego przeznaczoną, a nie daj Boże zwykłą taśmą!
Z biegiem czasu będziemy coraz wyżej, a widoki będą coraz wspanialsze:
Powoli na szczyt!
Nad dalszym szlakiem nie ma co zbytnio się rozwodzić – większość ubezpieczona jest łańcuchami, czasem trochę na siłę, generalnie brak tam jakichś potężnych trudności technicznych. Porównałbym tę drogę trochę do wejścia na Świnicę od strony Kasprowego Wierchu, oczywiście tutaj długość jest znacząco większa. Największym niebezpieczeństwem są chyba, niestety, inni turyści. Ze względu na fakt, że Rysy są najwyższym szczytem w Polsce, droga jest dość popularna, i sprowadza nań sporo niedzielnych turystów, którzy potrafią chwycić i szarpać za łańcuch, który trzymasz w rękach kilka metrów wyżej. Na szczęście to dość rzadkie przypadki, najczęściej po prostu jest dość tłoczno i na łańcuchach zdarzają się dłuższe zatory.
Po jakichś 2-3 godzinach od wyjścia z Morskiego Oka dotrzemy na wierzchołek. Warto!
A taki widok miałem chwilę przed tym, gdy szczyty otuliły chmury:
Można ruszyć dalej, na wierzchołek Słowacki. Ten wyższy jest od naszego o cztery metry, i rozpościera się z niego fantastyczny widok na Tatry Wysokie. Podobno, nie dane było mi go zobaczyć – po kilku minutach przechodzenia na słowacką część szczyt szczelnie otuliły chmury, przez co pozostała mi droga z powrotem w dół.
Warto wiedzieć, że pod słowackimi Rysami na wysokości 2200 mnpm znajduje się najwyżej położone w Tatrach schronisko, i w przypadku nagłego załamania pogody dużo lepiej schodzić tam, niż gnać aż do Morskiego Oka. Poza tym szlak po słowackiej stronie jest łatwiejszy.
Szlak na najwyższy szczyt Polski na pewno jest warty uwagi. Na pewno nie należy do najtrudniejszych w Tatrach, ale nie można go lekceważyć. Nawet drobna zmiana warunków znacząco zmniejszy bezpieczeństwo, ale… wystarczy odpowiednio się przygotować, a po kilku godzinach w nagrodę otrzymamy wspaniałe widoki i radość ze zdobycia najwyższego punktu w Polsce!