Tajlandia – jedna z najlepszych kuchni świata, wiecznie uśmiechnięty naród, szokująco przystępne ceny, cudowne plaże, stabilna, słoneczna pogoda… wymieniać można bez końca, bo powodów, by odwiedzić Tajlandię, są setki. A zwłaszcza zimą – wtedy, gdy temperatury na miejscu nie przytłaczają, a jednocześnie Polska pogrążona jest w szarej, deszczowej zimie. Pierwszy raz Tajlandię odwiedziłem lata temu, trochę przypadkiem, gdy w 2018 roku trafiłem tanie bilety do Bangkoku przez Kazachstan i Rosję, ale totalnie się zauroczyłem i przed covidem wracałem tam jeszcze kilka razy w kolejnych latach. Ostatnio wróciłem po raz kolejny, już z wycieczkami, szlifując plan wyjazdu na dwa tygodnie tak, by wycisnąć z niego jak najwięcej. I o tym właśnie jest ten wpis – co zobaczyć, gdzie pojechać, a czego unikać – zabiorę Cię dziś w krótką, ale intensywną podróż po Tajlandii: od Bangkoku, przez północne, spokojne góry, po rajskie plaże południa.

Bangkok – metropolia, która ma wszystko

Piękne świątynie pełne zadumanych mnichów i Tajów w odświętnych strojach i nocne dzielnice pełne striptizerek, nastoletnich prostytutek i zataczających się turystów. Finansowe dzielnice pełne ludzi w garniturach i wieżowców sięgających nieba obok rozpadających się budynków położonych nad brudnymi kanałami. Naciągający Cię na tysiąc procentową przebitkę kierowca tuk-tuka. Starowinka przygotowująca najlepszy pad thai w Twoim życiu za 5,60 zł. Ogromne galerie handlowe. Brudne chinatown. Tysiąc 7-eleven. Stare dzielnice, nowe dzielnice, zamknięte osiedla, brudne slumsy, miliony aut, taksówek, skuterów, wypchane wagony metra, a wszystko to w oparach smogu i ogromnym zgiełku.

Bangkok. Miasto aniołów, miasto, które nigdy nie śpi, miasto, które ma wszystko.

Po wylądowaniu w stolicy Tajlandii można poczuć się przytłoczonym. Jeśli weźmiesz taksówkę zamiast pojechać kolejką, jest spora szansa, że utkwisz w wielkim korku – to jeden z symboli poruszania się po mieście. Komunikacja publiczna w postaci metra i BTS działa znakomicie, ale ulice, zwłaszcza w okolicach centrum, wiecznie stoją, zwłaszcza w godzinach szczytu. To właśnie głównie ruch samochodowy sprawia, że Bangkok ma niesamowicie kiepskie powietrze – do tego stopnia, że nierzadko zamyka się szkoły z tego powodu, a władze od jakiegoś czasu starają się wplatać w miejską tkankę coraz więcej parków i ograniczać ruch dla grup pojazdów tak, by trochę złagodzić zanieczyszczenie. Ale pomiędzy tym smogiem, nierzadko fatalnym zapachem, tłokiem i hałasem ukryte jest sporo magii, która porywa większość turystów, przybywających do Bangkoku. Nie da się zwiedzić porządnie tego miasta w jeden weekend, tydzień, a nawet miesiąc, ale 3 dni powinny wystarczyć, by choć liznąć klimatu tej ogromnej, kilkunastomilionowej metropolii.

Podczas zwiedzania Bangkoku nie sposób pominąć świątyń. W calej Tajlandii jest ich kilkadziesiąt tysięcy, w samej stolicy około 400. Największa i najważniejsza dla Tajów jest Świątynia Szmaragdowego Buddy, znajdująca się w pałacu Królewskim, ale ja zazwyczaj ją pomijam, głównie ze względu na tłumy odwiedzające to miejsce – dla mnie lepsza do odwiedzenia jest Wat Arun, świątynia świtu, która jest jednym z najważniejszych budynków w całej Tajlandii, do tego fantastycznie wygląda po zmroku z poziomu rzeki, gdy zostaje pięknie podświetlona. Ponad 90% mieszkańców Tajlandii wyznaje buddyzm, co widać na każdym kroku – ludzie są szczęśliwi, uśmiechnięci, bardzo życzliwi i skromni. Masowo odwiedzają również świątynie, choć w Wat Arun Tajowie pojawiają się głównie w tradycyjnych, odświętnych strojach, by celebrować ważne wydarzenia (często śluby) i przy okazji odbyć na miejscu sesję zdjęciową.

Bardziej przyziemną i dużo mniej zatłoczoną świątynią jest Bangkok City Pillar Shrine, znajdująca się tuż przy Pałacu Królewskim – warto będąc w centrum nawet przejść się tu na spacer, by zobaczyć, jak mieszkańcy Bangkoku przychodzą odprawiać tu codzienne obrzędy, prosić o pomyślność, oddać cześć Buddzie. Świątyń, generalnie, jest tu mnóstwo i ciężko wybrać najbardziej warte odwiedzenia, jeśli chcesz zobaczyć tylko dwie czy trzy. Te, które polecam jeszcze na równi z Wat Arun, to Wat Pho (Świątynia Leżącego Buddy, z ponad 40-metrowym posągiem), Wat Traimit (położona w Chinatown, z największym złotym posągiem Buddy) oraz Wat Paknam Phasi Charoen (z 69-metrowym posągiem Buddy).

Bangkok to również zwykłe, miejskie życie. Świetnie patrzy się na nie jeżdżąc po prostu komunikacją miejską, która w Bangkoku działa świetnie – myślę tu głównie o metrze oraz BTS, naziemniej kolejce (monorail), które omijają wszystkie korki, nie kosztują dużo i łączą ze sobą wszystkie najważniejsze miejsca w metropolii. Ale miejskie życie to również streetfood, który znajduje się tu praktycznie w każdym zakątku miasta, zwłaszcza przy stacjach metra, na targach, imprezowych ulicach i bardziej zatłoczonych narożnikach każdej dzielnicy. To również targi, na których tysiące Tajów codziennie robi zakupy, w tym Targ weekendowy Chatuchak, który jest największym miejskim targowiskiem na świecie. To także parki, których powoli wyrasta coraz więcej, w tym najpopularniejszy, najstarszy i najprzyjemniejszy Lumpinhi Park, pełen palm, ptaków i jaszczurek.

Bangkok to także nocne życie. Niestety, oprócz imprezowych miejsc typu Khao San Road, gdzie hektolitrami leje się alkohol i muzyka gra do białego rana, mnóstwo jest też zakątków, w których kwitnie prostytucja, a najzwyklejszym widokiem są podstarzali mężczyźni, idący za rękę z miejscowymi nastolatkami. Choć tajską stolicą prostytucji jest położona niedaleko stolicy Pattaya, to w Bangkoku również jest ona dostępna bez żadnego problemu, w wielu dzielnicach z Nana Plaza na czele. Temat ten jednak pominę – zakładam, że jeśli tu jesteś i czytasz ten artykuł, to bardziej interesują Cię inne walory Tajlandii, sam też staram się unikać tego typu miejsc jak ognia, bo bardziej mnie smucą, niż skłaniają do zabawy.

Co więc robić w Bangkoku przez 3 dni?

  • Po pierwsze, wybierz sobie 2-3 świątynie do odwiedzenia,
  • Wybierz się w rejs łodzią po kanałach w Bangkoku z przewodnikiem, który opowie Ci o historii miasta,
  • Odwiedź Khao San Road, spróbuj przedziwnego jedzenia, wypij na miejscu drinka i podziwiaj, jak zapełnia się imprezowiczami z całego świata,
  • Wieczorem wybierz się na zachód słońca na wysokość 314 metrów na taras widokowy,
  • Odwiedź Lumpinhi Park i pójdź na zakupy na Chatuchak,
  • Przepłyń tramwajem wodnym po rzece Menam za równowartość mniej więcej złotówki – tutaj są rozkłady i wszystkie linie.

Nie polecam za to:

  • Chinatown – w ogóle nie zrobiło na mnie wrażenia, wg mnie jest totalnie nieatrakcyjne i niepotrzebne do odwiedzenia, a byłem tam nieraz,
  • Możesz odpuścić przejażdżkę tuk-tukiem – będzie to najdroższy środek przejazdu w Bangkoku. Jeśli jednak bardzo chcesz to zrobić, pamiętaj – choć w Tajlandii raczej nie ma kultury targowania się, to nie dotyczy to zwykle tuk-tuków w najbardziej turystycznych miejscach.

Przykładowy plan na 3 dni:

Dzień 1Dzień 2Dzień 3
– Przylot do Bangkoku, transport do hotelu
– Obiad w lokalnej restauracji
– Zachód słońca na Mahanakhon Skywalk
– Wieczorem wizyta na Khao San
– Poranek w świątyni Wat Arun
– Transport łodzią na drugi brzeg, zwiedzanie Wat Pho
– Lunch w jednej z restauracji w okolicy (polecam tutaj)
– Spacer do City Pillar Shrine
– Wieczór w Lumpinhi Park
– Rejs łodzią po kanałach Bangkoku
– Samolot na północ

Chiang Mai – spokojna stolica północy

Chiang Mai, stolica północy, drugie największe miasto Tajlandii. Ma ich niewiele ponad 1,5 miliona – choć ciężko o oficjalne dane liczebności aglomeracji, bo źródła znacznie różnią się od siebie- z czego dużą część stanowią studenci, a sama mieścina jest dużo spokojniejsza i bardziej tradycyjna, niż Bangkok. Nic dziwnego – do końcówki XVIII wieku aktualna stolica Tajlandii była jedynie malutką wioską. W 1764 roku jednak birmańskie wojska splądrowały i zniszczyły ówczesną stolicę Syjamu, która 18 lat później przeniesiona została właśnie do Bangkoku przez Ramę I. Chiang Mai za to jest starożytnym miastem, powstałym ponad 700 lat temu jako stolica królestwa Lanna, które stopniowo od końca XVIII wieku w coraz większym stopniu stawało się częścią Tajlandii.

Z królestwem Lanna wiąże się także pewna legenda.

Pod koniec XIV wieku pewien mnich o imieniu Sumanathera miał wizję, która doprowadziła go do relikwii – kości Buddy. Zaniósł ją do władcy królestwa Sukhothai, który odmówił jednak jej przyjęcia, gdy okazało się, że nie wykazuje żadnych magicznych właściwości. Mnich jednak, pewien tego, co doświadczył, nie poddawał się i udał się w drogę na północ, do królestwa Lanna, by zaprezentować relikwię ówczesnemu władcy, królowi Mengrai. Tym razem relikwia zachowała się zupełnie inaczej – zaczęła emitować światło oraz dźwięki, a także rozdzieliła się w cudowny sposób na dwie części. Jedna z nich trafiła do świątyni w Chiang Mai, druga trafiła na grzbiet białego słonia, który pognał w góry znajdujące się tuż przy mieście. Na jednym ze wzgórz zrobił odpoczynek, gdzie aktualnie znajduje się piękna, ukryta w lesie świątynia Wat Pha Lat – przystanek, którego nie możesz ominąć podczas swojej wizyty na północy. Po odpoczynku słoń ruszył dalej w góry, aż zatrzymał się na wzgórzu Doi Suthep, gdzie trzykrotnie zatrąbił, obrócił się wokół własnej osi, uklęknął, spokojnie położył się na ziemi i zmarł. Zostało uznane to za boski znak – w tym miejscu wybudowano świątynię Wat Phra That Doi Suthep, która jest jedną z najważniejszych świątyń w Tajlandii, rozpościera się z niej wspaniały widok na Chiang Mai, a nieopodal swój pałac ma również Król Tajlandii, który odwiedza najczęściej zimą. Z tego również powodu Chiang Mai jest tak ważne dla Tajów i tak chętnie przez nich odwiedzane – miasto odwiedza około 15 milionów turystów rocznie, ale aż 10 milionów z nich to Tajowie!

Wizyta we wspomnianych świątyniach to kilka godzin, w tym 30 minut jazdy w jedną stronę po serpentynach, ale warto – oba miejsca kontrastują ze sobą totalnie. Pierwsza świątynia cicha i spokojna, schowana w dżungli, sprzyjająca medytacji, kontra druga, pełna złotych zdobień, posągów Buddy, ceremonii i turystów – zarówno miejscowych, jak i zagranicznych. Warto zajrzeć również do kilku świątyń w samym mieście, czy pojechać do Chiang Rai, by podziwiać unikalną Wat Rong Khun, Białą Świątynię – choć to dłuższa, całodniowa wycieczka. Ale północ, choć przepełniona duchowością, to nie tylko świątynie. Z przyrodniczych aspektów – to właśnie tutaj, niedaleko Chiang Mai, zaczyna się pasmo Himalajów. Choć góry tutaj nie są tak okazałe, jak w Nepalu czy Indiach i pokryte lasem po same wierzchołki, to wciąż robią wrażenie. Najwyższy szczyt Tajlandii nazywa się Do Inthanon, wybija się aż 2565 nad poziom morza, co czyni go wyższym od naszych rodzimych Rysów, a można na niego wjechać samochodem! To dwugodzinna wycieczka w jedną stronę, a cała górę otacza Park Narodowy. Okoliczne szczyty wybijające się ponad 2000 metrów nad poziom morza to też jedyne miejsca w Tajlandii, gdzie od czasu do czasu można spotkać śnieg (choć ostatni przypadek zdarzył się ponoć 70 lat temu), choć zazwyczaj są to jedynie przymrozki i związany z nimi szron, które zdarzają się tu zimą. Innym, ciekawym przyrodniczo miejscem w okolicy Chiang Mai jest Bua Tong Waterfall, znany również jako Sticky Waterfall. Położony godzinę drogi na północ od Chiang Mai wodospad słynie z niesamowitej przyczepności, co pozwala wspinać się po nim boso – po skale pokrytej wodą! Związane jest to z faktem, że woda w tym rejonie niesie bardzo dużo minerałów, które powoli pokrywają wapienne skały, zwiększając tarcie, zamiast polerować skałę, jak to zwykle bywa. Wejście na wodospad jest darmowe, a turystów chętnych do przejścia w górę jest sporo – większość jednak pokonuje jedynie ostatni odcinek, jeśli chcesz mieć więc trochę spokoju i prywatności, polecam zejść na sam dół i spokojnie dać zaufać stopom, co wydaje się na początku całkowicie nieintuicyjne.

Chiang Mai i okolice to, w końcu, samo miasto. Miasto pełne spokoju, ale z gwarnymi miejscami, jak na przykład Night Bazaar, gdzie codziennie wieczorem można udać się na zakupy, czy Niedzielny Nocny Market, targowisko, na którym robiłem chyba najprzyjemniejsze zakupy w moim życiu, jeśli chodzi o bazary uliczne. Rozumiem, że niektórzy czują się jak ryba w wodzie w miejscach, gdzie dominuje krzyk, naganianie czy targowanie się o cenę, wychodząc z absurdalnych kwot, jak na przykład w centrum Marrakeszu. Ja jednak wolę zakupy na ulicy w tajskim stylu – z widocznymi cenami, bez namawiania, bez krzyków, z przyjemnym gwarem w tle i z zostawieniem napiwku, zamiast próbą zdarcia z siebie nawzajem. Chiang Mai to również miasto studentów. Mnóstwo Tajów, ale i młodzieży z zagranicy uczy się na lokalnych uczelniach, z Uniwersytetem Chiang Mai na czele, który jest pierwszą publiczną uczelnią założoną poza Bangkokiem, w 1964 roku. Żyć i pracować zdalnie przyjeżdża tu mnóstwo młodych ludzi z całego świata – również Europy, Ameryki Północnej i Australii – którym klimat miasta przypasował na tyle, że postanowili zostać tu na długie miesiące, a nierzadko również i całe lata.

Co więc robić w samym mieście?

  • Spacer po starym mieście (otoczonym fosą i resztkami murów, z historycznymi bramami), można się po nim przejść, a także wybrać na krótki rajd tuk-tukiem, którego kierowca pokaże najważniejsze miejsca i zabytki,
  • Zakupy na lokalnych, wspomnianych już targach nocnych,
  • Masaż w jednym z setek studio – Chiang Mai to jeden z najważniejszych ośrodków szkolenia masażu tajskiego w kraju. Wybór jest nieskończony, od tanich, ale rewelacyjnych masaży w skromnych gabinetach (od 30 zł za godzinę!) po luksusowe doświadczenia w studio z najlepszymi specjalistami, ze wszystkim pomiędzy. Osoboście polecam to miejsce, do którego wracałem już kilka razy,
  • Spacer po parku,
  • Jeśli lubisz historię lub sztukę, na miejscu znajduje się sporo muzeów oraz galerii,
  • Jeśli nie wiesz, gdzie się zatrzymasz, polecam gorąco mały, wspaniały hotel w starym mieście – Lee Chiang Hotel.

Jeśli chodzi o atrakcje wokół miasta:

  • Podróż do świątyni Doi Suthep z postojem po drodze w Wat Pha Lat,
  • Wycieczka na najwyższy szczyt Tajlandii Doi Inthanon,
  • Wycieczka na Sticky Waterfall,
  • Całodniowa wycieczka do Chiang Rai.

Warto dodać, że sporo turystów udaje się do Chiang Mai z Bangkoku samolotem, ale dla wielu podróż nocnym pociągiem ze stolicy to doświadczenie samo w sobie. W sezonie bilety rezerwować trzeba ze sporym wyprzedzeniem, podróż trwa trochę ponad 12 godzin, a bilety rezerwuje się na tej stronie. Pomiędzy miastami kursują również wygodne autobusy. Po samym starym mieście można poruszać się pieszo, wycieczki w okolicy – lokalne taksówki, wycieczki poza miasto – można dołączyć do zorganizowanych tourów (sporo ofert można spotkać na samej ulicy i w agencjach turystycznych, lub po prostu skorzystać z polecenia na recepcji w hotelu), a jeśli jesteście grupą co najmniej 4 osób, korzystnie wyjdzie prywatna taksówka z kierowcą.

Przykładowy plan na 3 dni:

Dzień 1Dzień 2Dzień 3
– Przylot do miasta, transport do hotelu
– Zwiedzanie starego miasta
– Wieczorem wizyta na nocnym targu (nie jedz kolacji, na targu będzie również sporo jedzenia!)
– Całodniowa wycieczka do Chiang Rai

lub

– Rano zwiedzanie Doi Suthep i Wat Pha Lat,
– Po południu wizyta na Sticky Waterfall
– Rano wycieczka na Doi Inthanon
– Po południu przelot na wybrzeże na południu

Krabi. Filmowe, rajskie wybrzeże Tajlandii

Krabi – esencja tajskiego południa. Jeśli północ, z Chiang Mai na czele, zachwycają spokojem, duchowością i ciszą, to Krabi jest kompletnym przeciwieństwem – dynamiczne, pełne turystów, głośne, w wielu miejscach imprezowe. Zamiast świątyni i warsztatów jogi czy medytacji dominują bary i imprezownie, ale nie brak tu również wielu cichych zakątków, z których można spokojnie wyprawiać się na idylliczne plaże. Krabi – tropikalna wizytówka Tajlandii. Oprócz cudnych plaż z turkusowymi wodami znajdziesz tu również piękne zatoki otoczone wielkimi, wapiennymi klifami, ze słynną Maya Bay, której największą sławę przyniósł Leonardo Di Caprio, na czele.

Najpopularniejszym chyba miasteczkiem w Krabi jest Ao Nang, które jest tak naprawdę jednym, wielkim turystycznym resortem. Co chwila otwierają się tu targowiska na ulicach, nie brakuje restauracji i barów, a cała miejscowość to jedna, wielka baza hotelowa. Nocowałem tu kilkukrotnie, ale zawsze trochę w oddali od głównej ulicy, znajdującej się tuż przy plaży, przy której ceny są dużo bardziej europejskie, a klimat zdecydowanie mniej lokalny. Stąd odpływają również wszystkie łódki w najpopularniejsze miejsca w okolicy – rajskie wyspy jak Phi Phi czy Koh Lanta, a także m. in. na słynną plażę Railay. Drugą miejscowością jest Krabi Town, które również jest dość popularne wśród turystów, ale bardziej backpackersów, a w samym mieście oprócz ruchu turystycznego toczy się normalne, tajskie życie i oferuje świetny nocny targ, czynny od piątku do niedzieli.

Nie przyjeżdża się tu jednak dla miasteczek!

Celem większości turystów przybywających do Krabi są przede wszystkim lokalne wyspy i plaże, bo relaks i doznania na światowym poziomie. Zanim przejdziemy do rajskich wysp, zacznijmy od lokalnej plaży, do której i tak trzeba dopłynąć łodzią – Railay Beach. Zdjęcie z Railay znajduje się chyba w każdym folderze turystycznym poświęconym Tajlandii, w którym rząd łodzi stoi zacumowany w gładkim piasku na tle wielkich, wapiennych klifów. Ja jednak od Railay wolę jej mniej popularną sąsiadkę, Ton Sai, na którą można dopłynąć za jakieś 300 THB (za całą łódź, wychodzi 50 THB na osobę):

Railay jest bardzo, ale to bardzo turystyczną plażą, ale nazwa ta dotyczy również całego półwyspu, który od reszty lądu oddzielają wysokie klify. W sumie znajdują się tam cztery główne plaże – Railay East, gdzie jest także spora przystań, Railay West – ta główna i pocztówkowa, gdzie oprócz możliwości plażowania jest także sporo restauracji i barów, Phra Nang, na którą prowadzi około 15-minutowy spacer z Railay East (jest możliwość dopłynięcia tam również bezpośrednio z Ao Nang, ale to dużo mniej popularna opcja i czasem trzeba się naczekać na przystani na komplet w łodzi) i Ton Sai, która jest chyba najmniej zatłoczona z całej czwórki (a dość często po prostu pustawa), ale logistyka jest najbardziej skomplikowana. Po dotarciu na Railay trzeba, tak jak wspomniałem w poprzednim akapicie, wziąć kolejną łódź, albo poczekać na odpływ – wtedy otwiera się ścieżka wzdłuż skał, która pozwala dotrzeć na Ton Sai pieszo. Znajduje się tam kilka mniejszych restauracji, a także nieskończona ilość wspinania – okolica to wspinaczkowy raj i choć temperatury nie sprzyjają, bo przez cały rok jest tam albo bardzo ciepło, albo gorąco, to zabawa na okolicznych ścianach jest naprawdę przednia.

Po zwiedzaniu stałego lądu czas ruszyć w morze – na okoliczne wyspy, które mają naprawdę wiele do zaoferowania. To właśnie w Krabi, podczas wycieczki na Bamboo Island, pierwszy raz zasmakowałem prawdziwie tropikalnej wody, która wyglądała dokładnie tak, jak na zdjęciach z Malediwów czy Polinezji. Bamboo to mała wysepka bez większej infrastruktury, która zwykle jest przystankiem w drodze na Phi Phi – najbardziej popularne rajskie wyspy Tajlandii. To tutaj znajduje się słynna Maya Bay, znana z filmu Niebiańska Plaża z Leonardo Di Caprio, która przez lata była zamknięta dla odwiedzających. To bardzo istotne miejsce do rozwoju malutkich rekinów, które uczą się polowania na tutejszych rafach w bezpiecznych warunkach (woda jest płytka, więc nie zagrażają im większe drapieżniki), ale przez lata intensywnego tłoku turystów rafy zaczęły obumierać. Wreszcie w 2018 dostęp do zatoki zamknięto, by pozwolić rafie się odbudować i ponownie otwarto cztery lata później, ale z restrykcjami – na miejscu nie można się już kąpać, a liczba turystów jest limitowana.

Wybrać tam można się w zasadzie jedynie z wycieczką, prywatną (droższa) lub zorganizowaną (dużo tańsza), jeśli nie masz oczywiście własnej łodzi. Zwykle wycieczka na Maya Bay wypływa z Krabi i odwiedza również Bamboo Island i kilka miejsc na Koh Phi Phi, czyli jednych z piękniejszych wysp Tajlandii. Jest to też dość imprezowe miejsce, dlatego raczej byłem tam zwykle przelotem, ale jeśli Ci to nie przeszkadza, to śmiało możesz skusić się na kilka dni na Phi Phi Don – widoki będą spektakularne. Maya Bay znajduje się jednak wyspę obok, na Phi Phi Le, która jest niezamieszkała – jeśli chcesz ją zobaczyć, wycieczka będzie nieunikniona. Z Krabi wypływają codziennie łodzie na cztery główne wycieczki organizowane przez lokalne firmy:

  • Wspomniana już Koh Phi Phi & Maya Bay (cena około 2000 THB, najczęściej motorówką),
  • 4 Islands (tu zazwyczaj od około 1200 THB, zwykłą łodzią),
  • James Bond Island (około 1500 THB),
  • Hong Islands (od 1500 THB).

Wszystkie wycieczki zazwyczaj mają w cenie lunch albo przekąski, wodę i sprzęt do snorkelingu, jeśli takowy jest w planie. Koniecznie sprawdź, czy cena zawiera wstęp do Parku Narodowego – na Phi Phi na przykład to 400 THB i trzeba mieć ze sobą gotówkę 🙂 Trzeba przygotować się, że wycieczki to raczej trochę masówka, jeśli więc chcesz trochę spokoju, warto wybrać którąś z bliższych wycieczek i prywatny tour – zwłaszcza, jeśli jesteście kilkuosobową grupą, wtedy może wyjść niewiele drożej, albo w podobnej cenie, co zwykła wycieczka.

Ale! Oprócz morza z Krabi dojechać można na jeszcze jedną, świetną, wodną atrakcję, która znajduje się jakieś dwie godziny jazdy z Krabi Town. Można wybrać się na wycieczkę jednodniową, albo zostać na miejscu kilka dni i nocować w domkach na wodzie (choć nie takich, jakie pewnie przyszły Ci do głowy – do luksusów tu daleko!). Mowa o jeziorze Cheow Lan, szerzej znanym jako Park Narodowy Khao Sok.

To przepiękne jezioro ma powierzchnię 175 kilometrów kwadratowych i jest dziełem człowieka. W 1987 okoliczne tereny zalano wodą w wyniku skończenia budowy tamy Rajjaprabha, Kluczowym powodem budowy zapory była produkcja energii elektrycznej, ale regulacja poziomu wody również przysłużyła się lokalnej społeczności, a miejsce jest bardzo popularnym celem wycieczek turystycznych. Nic dziwnego – na terenach jeziora utworzono Park Narodowy, który jest jednym z najbardziej różnorodnych biologicznie miejsc w Tajlandii, często spotyka się tu m. in. słonie, a żyją tu również tak rzadkie zwierzęta jak tygrysy czy tapiry. Choć oczywiście dla lokalnej społeczności i przyrody moment powstania jeziora był katastrofą – przesiedlono mieszkańców 385 wiosek, którzy dostali małe rekompensaty (choć wielu z nich aktualnie pracuje na terenie parku jako przewodnicy), a sporo gatunków po prostu nie przystosowało się do nowych warunków i opuściło lokalne tereny (nie licząc tych zwierząt, które zalewania terenów po prostu nie przeżyły).

Na terenie Parku znajduje się sporo przystani z domkami na wodzie, w których można nocować, można tu również pływać kajakami, odwiedzić jedną z wielu jaskiń, czy po prostu spacerować po dżungli. Popularne są wycieczki jednodniowe, ale sporo turystów przyjeżdża na dłużej – sam byłem tu tylko na jednodniowych tourach, ale domyślam się, że dźwięki okolicznej dżungli w nocy i widok nieba wypełnionego gwiazdami (zanieczyszczenie światłem w okolicy jest nikłe) muszą robić ogromne wrażenie!

Krabi ma mnogość atrakcji i wymieniłem tu tylko kilka z nich. Spokojnie można przylecieć tu na całe wakacje, przez dwa tygodnie nie opuścić prowincji i codziennie świetnie się bawić – zwłaszcza, że część międzynarodowych połączeń lata bezpośrednio na małe lotnisko KBV. Podsumujmy więc najlepsze atrakcje na miejscu:

  • wizyty na nocnych marketach w Ao Nang lub weekendowy targ w Krabi Town,
  • dzień na plażach Ton Sai, Railay czy Phra Nang,
  • jednodniowy lub dłuższy tour do Khao Sok, by pływać po jeziorze kajakiem, czy spacerować po dżungli w poszukiwaniu słoni,
  • wycieczki na okoliczne wyspy – Phi Phi, Bamboo, Bond Island i inne,
  • wspaniały masaż w Nature Garden Massage.

Przykładowy plan na 4 dni:

Dzień 1Dzień 2Dzień 3Dzień 4
– Przylot do miasta, transport do hotelu
– Wizyta na targu w Ao Nang lub Krabi Town (w zależności, gdzie się zatrzymujesz)
Całodniowa wycieczka do Khao Sok (powrót po 18.00!)– Całodniowa wycieczka na James Bond Island/lub inna

– Po południu masaż w Nature Garden Massage
– Przejazd do Ao Nang i transport Longtail Boat na Railay Beach lub dalej, na Tonsai lub Phra Nang i kilka godzin na plaży

– Wieczorem przejazd na lotnisko/do następnego miejsca

Koh Samui. Rajskie krajobrazy i luksusowe hotele

Samui znana była turystom już od wielu, wielu lat, ale ostatnio zyskała na popularności jeszcze bardziej, gdy wyemitowano trzeci sezon serialu White Lotus, którego główna akcja działa się właśnie na drugiej największej wyspie Tajlandii. To właśnie w tym miejscu też po raz pierwszy zasmakowałem prawdziwie tropikalnej plaży. Moja pierwsza wizyta w Tajlandii wypadła w 2018 roku i choć wcześniej bywałem pod palmą w rejonach śródziemnomorskich czy nad Morzem Czerwonym, a nawet odwiedziłem Brazylię i Argentynę, to po raz pierwszy na plażę z palmami kokosowymi jak z obrazka trafiłem właśnie na Samui. I to całkiem pustą! Choć rzeczywiście Koh Samui może kojarzyć się, jak w tytule, z luksusem, a także jest tu trochę drożej, niż w większości miejsc w Tajlandii, to spokojnie da się tu wypoczywać w każdym budżecie – od pokojów wieloosobowych w hostelach, przez małe, klimatyzowane pokoiki w przyjemnych bungalowach, po ociekające luksusem wille z obsługą gotową spełnić każdą zachciankę.

Moja pierwsza wizyta na Samui to kilka dni luzu na południowym wschodzie wyspy. Trafiłem tam na 3 dni po dość intensywnym zwiedzaniu różnych części Azji i Tajlandii, chciałem więc na chwilę wyluzować, a następnie ruszyć na dłużej na sąsiednią Koh Phangan. Udało mi się jednak wygrzebać na obrazku z satelity tę plażę, a na miejscu okazało się, że da się bez większego problemu do niej dojść – choć część drogi wiodła dość wąską ścieżką w lesie. Plaża okazała się jednak świetna – z jednej strony otoczona gęstą zieleniną z palmami na froncie, z drugiej – piękną lazurową wodą. Na miejscu nie było nikogo i przez dwa dni spotkałem tam zaledwie dwie osoby.

Odwiedziłem wyspę jeszcze kilka razy, i wtedy zobaczyłem ją w całości – z dżunglą w środku (i wodospadami Na Muang, choć nie uważam, żeby były jakąś zjawiskową atrakcją), całą dzielnicą Chaweng, tamtejszą plażą i nocnym marketem (tutaj bardzo smakowało mi jedzenie – streedfoodowe stanowiska na tym markecie wspominam najlepiej z całej wyspy), świetna była wycieczka na trzy wyspy położone na południe od Samui.

Three Islands tour to dość standardowa wycieczka w folderze lokalnych touroperatorów, ale gorąco zachęcam do ogarnięcia jej prywatnie (ja korzystałem z tej firmy, mają najgorszą stronę www na świecie, ale da się wszystko załatwić przez whatsapp) i odwiedzenia wysp w odwrotnej niż standardowa kolejności. Wszystkie wycieczki startują mniej więcej o tej samej porze i zaczynają od Koh Matsum, następnie Taen i na końcu Rap. Ta ostatnia jest bardzo przyjemna i kameralna, jeśli więc odwrócisz kolejność i zaczniesz od niej, jest duża szansa, że przez następną godzinkę czy dwie będzie całkowicie pusta! Zrobiłem tak dwa razy i dokładnie tak było.

Pozostała dwa przystanki to snorkeling na Taen (zwykle nie przybija się do samej wyspy, lecz nurkuje w jej okolicach. Może kiedyś rafa była piękna, ale aktualnie to nic specjalnego, trochę rybek pływających w okolicy) i wizyta na Koh Matsum – wyspie świnek. Legenda głosi, że jeden z mieszkańców Matsum znalazł kiedyś świnki w opłakanym stanie gdzieś na stałym lądzie i postanowił dać im dom właśnie na wysepce na południe od Samui – od tej pory stadko trochę się powiększyło i stało atrakcją turystyczną, na dodatek w okolicy mieszka również trochę psiaków. Czytałem kilka niezbyt pochlebnych komentarzy o warunkach świnek sprzed kilku lat, ale od tej pory sytuacja zdecydowanie się poprawiła – jedzenia mają pod dostatkiem od turystów (dostępna do kupienia karma), wystarczająco bieżącej wody (choć chętnie napiją się z butelki!) a także sporo błota do rycia i mnóstwo terenu do biegania wokół. Jestem przeciwny zwierzętom jako atrakcji turystycznej w jakiejkolwiek formie (oprócz parków narodowych), ale ta na pierwszy rzut oka jest najmniej szkodliwa, a zwierzaki hasają wesoło po wyspie z pełną dowolnością oddalenia się w ustronne miejsce, jeśli będą miały na to ochotę.

Warto wiedzieć również, że przez dekady plantacje kokosowe były głównym źródłem dochodu dla mieszkańców Samui, zanim prym objęła turystyka. Kokos wciąż jest jednak niesamowicie istotny na wyspie i pokrywa ją mnóstwo plantacji. Istnieje nawet teoria mówiąca, że Koh Samui oznacza tyle co wyspę kokosów, choć jest dość mocno naciągana i raczej ma bardziej podłoże marketingowe, niż historyczne.

Przykładowy plan na 4 dni na Samui:

Dzień 1Dzień 2Dzień 3Dzień 4
– Przylot do miasta, transport do hotelu
– wizyta na nocnym markecie w Chaweng lub bardzo popularnym Fishermen’s Village
Wycieczka Three Islands (około 9-15 + przejazd do hotelu)

lub

Wycieczka do Ang Thong National Marine Park (z lokalnym organizatorem)
Zwiedzanie wyspy. Wycieczka na wspomniane wodospady, choć są ich dziesiątki na Samui, Świątynia Wielkiego Buddy. Z mniej oczywistych atrakcji – możesz skorzystać z tej całodniowej wycieczki, gdzie m. in. odwiedza się jedną z plantacji kokosowych– Plażowanie na jednej z plaż Samui. Choć najpopularniejsze są Chaweng czy Maenam, to w każdej części wyspy jest mnóstwo mniejszych plaż, które będą równie dobre!

– Wieczorem przejazd na lotnisko

I to… tyle! Choć Tajlandia jest ogromna i wiele jej zakątków jest wartych odwiedzenia tak samo, to nikt z nas nie ma nieograniczonego czasu i budżetu, a dwa tygodnie pozwalają już całkiem nieźle zasmakować kultury na miejscu. Takie małe kółeczko uważam za najlepszą pigułkę w Tajlandii, choć tak naprawdę Samui można śmiało zamienić na Koh Lantę w Krabi czy Koh Chang dużo bliżej Bangkoku – ale uważam, że odwiedzając Tajlandię po raz pierwszy, Bangkoku, Chiang Mai i Krabi nie powinno się omijać. Jak poruszać się po kraju? Najłatwiej samolotem, bo odległości między powyższymi punktami są spore, a ceny biletów kupionych z odpowiednim wyprzedzeniem naprawdę atrakcyjne. Świetnie jednak działa organizacja transportu przez stronę 12go.asia – często w ten sposób ogarniam transport z Krabi na Samui, który obejmuje przejazd busem i przeprawę promową. Więcej o organizacji wyjazdu w samej Tajlandii w tych wpisach, ale jeśli masz jakieś pytania, pamiętaj, że zawsze możesz skrobnąć do mnie maila lub wiadomość na socialach, do których link jest na górze strony 🙂

Program tego wpisu nie jest przypadkowy – tak też wygląda program moich wycieczek, które organizuję dla osób, które niekoniecznie chcą odkrywać Tajlandię samodzielnie, a z kimś, kto kilka razy był już na miejscu i zadba o organizację, bo wolą zająć się jedynie odpoczynkiem, zwiedzaniem i robieniem zdjęć. Pełny program, dostępne terminy i ceny znajdują się w tym miejscu. A jeśli dzięki temu wpisowi właśnie bukujesz loty i noclegi na miejscu – baw się świetnie! Prawda o Tajlandii jest taka, że trafiłem tu po raz pierwszy trochę z przypadku – zawsze chciałem odwiedzić przede wszystkim Karaiby z tropików, ale to właśnie do Tajlandii znalazłem bilety w jakiejś śmiesznej cenie pod koniec 2017 roku. I przepadłem! Po trzech tygodniach po raz kolejny wróciłem pół roku później, następnie znów w następnym roku, i tak dalej… w sumie wracałem do Tajlandii pięciokrotnie i nie mogę doczekać się kolejnej wizyty. Uprzejmość lokalsów, wspaniała kuchnia, przystępne ceny, fantastyczna pogoda… Można wymieniać bez końca!