Tytuł jest, oczywiście, trochę prowokacyjny – bo jak porównywać ze sobą lodowcową dolinę z widokiem na K2 i rajską plażę na jednej z tysiąca malediwskich wysp? Oba miejsca są fantastyczne, ale oferują tak różne doznania, że ciężko wybrać piękniejsze, i z tego powodu zawsze uważałem, że nie ma najpiękniejszego miejsca na planecie – jest ich zbyt wiele, są zbyt różne i zbyt wspaniałe, by je porównywać. Gdybym jednak pod jakąś groźbą musiał stworzyć ranking najpiękniejszych miejsc, w których postawiłem stopę, to Dolina Thora, czyli inaczej Thórsmörk, czy jeszcze bardziej po islandzku – Þórsmörk, znalazłby się na niej wysoko. Być może nawet na miejscu numer jeden.

Dolina między lodowcami

Po raz pierwszy Thórsmörk ujrzałem na końcu mojej wędrówki szlakiem Fimmvörðuháls i byłem, krótko mówiąc, zachwycony. Jeśli nie czytałeś jeszcze tamtego wpisu, to w lekkim skrócie: Fimmvörðuháls to pieszy szlak na południu Islandii prowadzący z wodospadu Skogafoss, jednego z najpopularniejszych na Islandii, przez góry i lodowce, między innymi zboczem Eyjafjallajökull, właśnie do Thórsmörku. Wtedy to była tylko krótka, jednodniowa wycieczka, ale byłem wręcz oszołomiony – świat za górami znacząco różnił się od islandzkiego wybrzeża, doliny lodowcowe i szczyty górskie ciągnęły się w nieskończoność, gdzieniegdzie pokryte wciąż istniejącymi lodowcami. Wsiadłem w autobus i zapomniałem o dolinie – aż do roku 2020.

Rok 2020 był dziwny – jeszcze w czerwcu ubolewałem, że nie mam szans odwiedzić Islandii a tym bardziej przyjechać tam do pracy, a kilka dni później robiłem już listę rzeczy do spakowania. Trochę dopisało mi szczęście, i choć ostatecznie praca, którą znalazłem okazała się niewypałem, to dzięki temu niewypałowi kilka dni później znalazłem kolejną – znów kompletnym przypadkiem, i to właśnie w Thórsmörku. Choć Wikipedia podpowiada, że nazwa ta odnosi się jedynie do niedużego grzbietu górskiego, to przyjęło się mówić tak na całą dolinę, i czynią to zarówno turyści, jak i Islandczycy. Co tak atrakcyjnego jest w tym miejscu, i dlaczego każdy wyjeżdża stąd zachwycony?

Dojazd też jest przygodą

Do doliny wcale nie tak łatwo się dostać. Pierwsza możliwość to wspomniany już szlak z południa – przy dobrej pogodzie, braku problemów nawigacyjnych i dobrej kondycji do zrobienia w jakieś 6 godzin (25-30 kilometrów po górach, spokojnie ponad 1000 m przewyższenia). Druga to również piesza wędrówka – tym razem dłuższa, bo 55-kilometrowa z północy, z Landmannalaugar. Ten czterodniowy szlak to najpopularniejszy szlak na Islandii, zwany również Laugavegur Trek.

Co w wypadku, gdy chcesz jednak do doliny dostać się na kołach? Możesz kupić bilet na specjalny autobus, który w sezonie jeździ tutaj kilka razy dziennie – z Hvolsvöllur jeżdżą firmy Reykjavik Excursions oraz Southcoast Adventure. Możesz także przyjechać swoim samochodem, tylko uważaj, bo droga momentami wygląda tak:

Niejeden turysta po drodze utopił tu samochód! W pewnym momencie droga prowadząca do Thórsmörk zmienią się w drogę oznaczoną literką F, co oznacza, że dostępna jest jedynie dla samochodów terenowych, z napędem 4×4. Asfalt znika, jedziemy po kamieniach, mijamy strumienie, aż w końcu przychodzi do rzek – po walce z kilkoma mniejszymi kierowcy stają przed wyzwaniem ostatecznym, czyli rzeką Krossa. To potok lodowcowy, który najprawdopodobniej pożarł najwięcej islandzkich samochodów – latem, gdy sporo popada, a dodatkowo jest ciepło i lodowce topnieją na potęgę, rzeka jest naprawdę głęboka i rwąca, a nad większością potoków poza głównymi drogami na Islandii nie ma żadnych mostów. Oprócz naprawdę dobrego samochodu potrzebne są też odpowiednie umiejętności i doświadczenie – minąłem już niejednego Land Rovera Defendera suszonego przez właściciela przy rzece.

Co ciekawe, sam przy pierwszym samotnym przekraczaniu rzeki uszkodziłem podwozie!

Wyobraź sobie, że dostajesz od szefa auto, wskazówki gdzie jechać, i pakujesz się w islandzki interior. Po jakichś dwóch godzinach drogi mijasz pierwszą rzekę, przejeżdżasz 300 metrów i myślisz, że najgorsze za Tobą. Ruszasz na wzniesienie, a po wjechaniu na górę widzisz w dole prawdziwy, rwący potok – Twojego kolejnego przeciwnika. Trochę spanikowałem wjeżdżając do wody i niby wiedziałem co robić, ale lekka panika i kompletny brak doświadczenia zrobiły swoje, dodałem za mocno gazu i przywaliłem podwoziem z jeden kamieni, a auto zatrzymało się na małej wysepce na samym środku rzeki. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło – okazało się, że jednak da się jechać dalej, choć prędkość trzeba było ograniczyć do około 30 km/h. A jak wygląda przejazd przez Krossę z perspektywy pasażera? Dokładnie tak:

Jeśli nie masz doświadczenia w przekraczaniu rzek, to Krossa jest kiepskim miejscem do ćwiczeń. Przekraczanie jej w złym miejscu może skończyć się zakopaniem w piasku, albo dużo większą głębokością, na jaką wygląda, dodatkowo często błędem jest jechanie po starych śladach. Co ciekawe, autobusy, o których wspominałem wcześniej, również oczywiście zmuszone są przekraczać rzeki! Jeśli jesteś pieszo, masz małą przewagę – w kilku miejscach rozstawione są małe mosty na kołach, które pozwalają przejść nad wodą bez brodzenia w niej po pas. Ale zostawmy już dojazd. Skupmy się na tym, co na miejscu.

Gęsta sieć szlaków

Trekking – to jest to, po co ludzie przyjeżdżają do doliny. Jest pięknie, gdy przyjedziesz na miejsce, podróżujesz wąwozem i podziwiasz otaczające lodowce, ale najlepsze widoki dostaniesz patrząc na wszystko z góry – a tam nie ma już tak łatwo, trzeba się ruszyć i dojść na piechotę.

Na szczęście szlaki w Thórsmörku są zwykle bardzo dobrze oznaczone i ciężko je zgubić, choć część jest bardziej oczywista, część mniej. To, czego brakuje, to oznaczenie poziomu trudności – niektóre z nich naprawdę są bardzo proste, ale część bywa momentami stroma, a ekspozycja potrafi dać się we znaki. Jednym z trudniejszych szlaków w dolinie jest droga na Rjúpnafell – szczyt, na który wiodą strome zakosy, a końcówka podejścia po skałach jest naprawdę stroma (i brak tu jakichkolwiek sztucznych ułatwień). Góra prezentuje się tak:

I choć podejście nie jest wyzwaniem wspinaczkowym a wciąż po prostu trekkingiem, to w wyższych partiach jest stromo, ścieżka jest wąska i pełna malutkich kamyczków, na których bardzo łatwo się poślizgnąć – widok za to wynagradza trudy. Jeśli czujesz się w miarę pewnie na tatrzańskich szlakach, to i tutaj dasz radę bez problemu.

Mniejszą górą, na którą podejście to pokonanie jedynie około 250 metrów przewyższenia, jest najprawdopodobniej najczęściej zdobywany wierzchołek w dolinie, czyli Valahnukur. Choć szlak na górę jest krótki, to potrafi dać lekko w kość, bo jest dość stromo, ale po drodze jest mnóstwo ułatwień i żadnej ekspozycji – szlak jest absolutnie bezpieczny, a wynagradza podejście takimi widokami:

To już widok we wrześniu, po pierwszych opadach śniegu, ale w galerii wyżej znajdziesz zdjęcie również latem. Widok jest naprawdę spektakularny! W okolicy Valahnukur wije się kilka łatwiejszych szlaków, ale po widok na dalszą część doliny i więcej wrażeń musisz ruszyć kawałek bardziej na wschód.

Z widokiem na lodowce

Marsz na zachód, wzdłuż Korssy, otwiera przed piechurami fenomenalny widok na pobliskie lodowce – przede wszystkim Eyjafjallajökull oraz Mýrdalsjökull, leżące na potężnych wulkanach. Po kilku kilometrach wzdłuż rzeki warto skręcić w lewo i nie tracić z oczu pomarańczowych kijków wskazujących drogę. Pomarańczowa pętla to droga prowadząca również do wspomnianej już góry Rjúpnafell, ale omija szczyt i wraca z powrotem do doliny. Szlak nie jest technicznie bardzo trudny, ale w dwóch miejscach jest wąsko, a wszędzie wokół bardzo stromo – warto uważać, by nie postawić stopy w złym miejscu. Pętla wynagradza wysiłek takimi widokami:

Leżąca nieopodal pętla czerwona również nie próżnuje, razem szlaki dają niesamowite doznania i jeśli pierwszy raz jesteś w rejonie dolin polodowcowych, to obrazki, zwłaszcza w środku lata, gdy na kilka tygodni całość jest wściekle zielona, wbiją Ci się w pamięć na długie lata.

Wszystkie najpopularniejsze szlaki znajdziesz na poniższej mapce (wybacz parszywej jakości fotkę mapy), a ich opisy na stronie Volcano Huts:

Sieć szlaków jest jednak dużo gęstsza, wszystkie wykropkowane ścieżki, które widzisz na powyższej mapie, to również szlaki. Oznaczone czasem lepiej, a czasem gorzej, przebieg niektórych jest tylko sugestią i zależy na przykład od stanu i przebiegu rzeki. Jeśli chcesz dokładniej zgłębić mapę i przejrzeć dostępne piesze ścieżki, polecam Ci gorąco stronę Ja.IS – znajdziesz tam wszystkie szlaki na Islandii, nie tylko w Thórsmörku. A co, jeśli chcesz zatrzymać się w dolinie na dłużej, niż jeden dzień i eksplorować?

Dostępne są 3 miejsca z noclegami, każde z nich dysponuje polem namiotowym, a także dostępnymi łóżkami:

  • Volcano Huts (pole namiotowe, 2 budynki hostelowe, 10 glampingów, kilka domków 5-osobowych)
  • Basar Huts (pole namiotowe i pokoje wieloosobowe)
  • Langidallur Hut (pokoje wieloosobowe oraz pole namiotowe)

Wielu turystów przyjeżdża tu tylko na jeden dzień – w prywatnych grupach przyjeżdżają rano, by po kilku godzinach wrócić. Wielu traktuje dolinę tylko jako krótki przystanek na drodze pomiędzy Landmannalaugar i Skogar. Część jednak zostaje tu dłużej i eksploruje i dokładnie taki sposób zwiedzania jest według mnie najlepszy – zdecydowanie uważam, że nawet jeśli nie masz na Islandii zbyt dużo czasu, to warto odpuścić jedną czy dwie z najpopularniejszych atrakcji rozrzuconych przy Ring Road i zostać chwilę dłużej w Thórsmörku. Jest to wspaniały przedsmak islandzkiego interioru, z masą szlaków, które pozwalają z różnych perspektyw patrzeć na potężne lodowce, wulkany, rwące lodowcowe potoki i poszarpane góry. A jeśli będziesz mieć trochę szczęścia i przybędziesz tu poza ścisłym sezonem – będziesz mieć całą dolinę dla siebie, w promieniu kilku kilometrów może nie być żadnego turysty, a Ty zamiast ludzi będziesz spotykać… lisy polarne.