Gruzja jest krajem, do którego chciałem polecieć od dawna – znałem parę relacji od znajomych, i wszyscy byli zachwyceni. Piękne widoki, swojski, postsowiecki klimat, wyluzowani ludzie, lubiący Polaków. No i tanio, bardzo tanio.

Pierwsze kroki

Zwiedzanie zaczęło się od lądowania na przełomie nocy i dnia w Kutaisi – drugim co do wielkości gruzińskim mieście. Od momentu postawienia stopy poza budynkiem lotniska (bardzo kameralnym, ale ładnym i nowym) zaatakowali mnie taksówkarze proponujący podwózkę w każde miejsce w Gruzji – Tibilisi, Kazbegi, nad Morze Czarne. Postanowiłem uniknąć pochopnych decyzji, chwilę się zastanowiłem i podjechałem tylko do miasta, by skorzystać z marszrutki.

Transport – co to ta marszrutka?

W ojczyźnie Stalina transport jest tani, przyjemny i prosty. Po miastach zazwyczaj poruszałem się piechotą, bądź metrem – to w stolicy. Między miastami komunikacja opiera się głównie na marszrutkach. Są to zazwyczaj kilku-kilkunastosobowe busy, nie mające planowanej godziny odjazdu – ruszają, gdy chociaż plus minus się zapełnią, cena zwykle też jest na oko, ale mi ani razu nikt nie proponował ceny wyższej, niż standardowa. Wystarczy przygotować się i zbadać wcześniej w internecie, ile powinien kosztować przejazd na interesującej nas trasie, i już wiemy, o co możemy się targować. Przykładowo mnie kurs Kutaisi – Tbilisi kosztował 10 lari, czyli jakieś 16 zł, co jest dość dobrą ceną za 230 kilometrów.

Marszrutek jest od groma, wystarczy machnąć ręką na drodze, i jeśli ma miejsce, to się zatrzyma. Odjeżdżają również z dworców. Czasem jedynie trzeba mieć trochę nerwów i zaufania do kierowcy – standardem jest wyprzedzanie na trzeciego, trąbienie, manewry na centymetry przy pełnej prędkości. Do tego masa samochodów po ulicach Gruzji jeździ z rozbitymi szybami, bez lusterek, zderzaków, a chyba połowa ma kierownicę po prawej stronie, mimo ruchu prawostronnego. Ot, taki folklor, jest wesoło.

Pociągi jeżdżą, ale dość rzadko i tylko raz przechodziłem przez dworzec – nic więcej na temat transportu na szynach nie wiem. Jeśli chodzi o taksówki – tutaj zdecydowanie trzeba się targować i odmawiać, aż cena nas nie zadowoli – kierowcy potrafią zbić cenę trzykrotnie, jadąc za Tobą przez kilometr i namawiając do podróży.

Jedzenie – chaczapuri, chinkali i wino

Tak, gruzińskie jedzenie to zdecydowanie jest coś. Jest świetne! Do tego te ceny – w restauracji w Kutaisi za dwa obiady, butelkę wina, trzy butelki piwa, dodatkowo frytki i pieczarki zasmażane z serem, wraz z napiwkiem zapłaciłem około… 60 zł.

Kuchnia opiera się przede wszystkim na tym, że ma być dużo za niedużo. Masa zapychaczy – ciasto, ciasto i jeszcze raz ciasto. Placek po gruzińsku, chaczapuri – sama mąka. Ale na szczęście przy tym, że ma zapychać, jest jednocześnie pysznie. Polecam spróbować wszystkiego, co zaproponują Wam do zjedzenia w tym kraju – nie zawiodłem się na niczym. Jednocześnie, jeśli jesteście z Wrocławia, bądź zdarza Wam się tu bywać, to polecam Chinkalnię – restaurację przy Narodowym Forum Muzyki, która serwuje rewelacyjną gruzińską kuchnię.

A wino… nie jestem smakoszem, ale bardzo polubiłem wino w Gruzji – zwłaszcza to domowej roboty, gdzieś u gospodarzy w małych wioskach. Pyszności + brak kaca.

Chinkali – pierogi z mięsem i rosołem w środku 🙂

Ludzie w Gruzji

Jednocześnie wydają się bezpośredni i zdystansowani – chętnie pomogą, albo chętnie Ci coś wcisną. Nie dogadasz się po angielsku, ale spokojnie możesz mówić po polsku, a najlepiej, jeśli znasz rosyjski. Na pierwszy rzut oka ludzie mogą wydawać się ponurzy, ale to tylko pozory – to naprawdę świetny naród, bardzo pomocny, a dodatkowo masz plusa na starcie gdy okaże się, że jesteś Polakiem. Tak, lubią nas w Gruzji, wiedzą, że też byliśmy pod komunistycznym butem, do tego kochają nas za naszego śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, którego pomnik możecie zobaczyć nawet w stolicy – Tibilisi.

Panoramiczny widok na TIbilisi
Stolica z góry – na punkt widokowy wjeżdża się kolejką za niecałą złotówkę 🙂

Kaukaz

Dla mnie największa atrakcja w kraju Stalina – góry, góry i jeszcze raz góry! Są piękne i olbrzymie – spotkamy tu szczyty, które wspinają się na wysokość ponad 5000 m. n. p. m., a nad którymi króluje Elbrus (leżący jednak po stronie rosyjskiej). Największą atrakcją jest Kazbek, który dumnie patrzy z góry na miejscowość Stepancminda (dawniej Kazbegi), leżącą parę kilometrów od granicy z Rosją.

Kazbek – 5033 mnpm, ośnieżony pod koniec kwietnia

Szczególnie polecam Stepancmindę – dostaniemy się do niej z Tibilisi marszrutką (a jakże), panuje tam niepowtarzalny klimat, wioska jest naprawdę mała – mieszkańców jest mniej niż dwa tysiące. Na miejscu jest dość turystycznie, dużo hoteli i domów gościnnych, można naprawdę dobrze zjeść i wypożyczyć sprzęt do wspinaczki. Stepancminda jest punktem wylotowym na Kazbek – trzeci co do wielkości szczyt Gruzji i siódmy co do wielkości szczyt Kaukazu.

Czy warto odwiedzić Gruzję?

Zdecydowanie! Zwłaszcza, że stało się to proste ze względu na naprawdę tanie loty w tę stronę, które oferuje WizzAir. Kraj przypomina trochę Polskę jakieś dwadzieścia lat temu. W kwestii bezpieczeństwa – zdecydowanie nie ma się czego obawiać, poruszałem się jak miejscowy – miastem nocą, metrem, marszrutkami, i nic złego mnie nie spotkało, ani nikt nie rzucał mi ostrzegawczych spojrzeń. Nie ma się czego bać, a na miejscu czeka na nas świetna kuchnia, niskie ceny, świetni ludzie i fenomenalna natura.