2561 rok przed naszą erą. Powoli stawiane są ostatnie głazy przy budowie Piramidy Cheopsa. Kolejny robotnik traci siły, upada, miotany silnymi dreszczami. Po czasie zaczyna się obficie pocić, po chwili czuje się dużo lepiej. Trzy dni później umiera. W dietę robotników włączana jest większa ilość cebuli i czosnku, które mają uchronić ich przed śmiertelną chorobą.

Wojna Peloponeska, 413 rok przed naszą erą. W Syrakuzach na Sycylii klęskę ponosi armia ateńska. Pokonana została głównie nie przez wroga, a chorobę, którą powodują złe „wyziewy bagienne”.

W XVI wieku mnóstwo Włochów zamieszkałych w okolicach Morza Tyrreńskiego i Pól Pontyjskich zmienia miejsce zamieszkania z powodu dziesiątkującej ludność i armie choroby powodowanej przez okoliczne, powstałe w poprzednich latach, bagna.

2018 rok. 216 milionów ludzi zapada na chorobę, która dziesiątkuje ludzkość od zarania dziejów, z czego 445 tysięcy umiera.

25 kwietnia 2019 roku. WHO zapowiada prawie całkowite wyeliminowanie jednego z największych problemów krajów tropikalnych do 2030 roku. Chodzi oczywiście o malarię.

Mal aria – złe powietrze

Ludzkość boryka się z malarią od początków istnienia, badania DNA dowodzą istnienie tej choroby choćby w starożytnym Egipcie, ponad 3000 lat przed naszą erą. Ale zimnica, bo tak inaczej nazywa się tę śmiertelną chorobę, nie jest tylko problemem ludzkim – dopada zwierzęta od milionów lat, a powodujące ją pasożyty znaleziono zachowane w bursztynach liczących sobie nawet 30 milionów lat.

Malaria nękała ludzi coraz częściej wraz z postępującym ociepleniem się klimatu po epoce lodowcowej. Ludzie zauważali, że zdarza się dużo częściej w pobliżu bagien i wilgotnych miejsc, przez co w końcu choroba została nazwana malarią – dosłownie złym powietrzem (mal aria – złe powietrze z języka włoskiego). Wierzono, że wywołują ją złe „wyziewy z bagien”, a miasta lokowano na wzgórzach, by uniknąć kiepskiego, malarycznego powietrza. W wielu krajach Europy malaria była chorobą endemiczną, co oznacza, że występowała przez cały rok.

Dopiero w XVII wieku nastąpił przełom.

Jezuici przebywający w Peru donosili o cudownym drzewie z Limy, którego kora leczyła febrę. Chodziło oczywiście o drzewo chinowe, z którego pozyskuje się chininę, znany składnik toniku i… lek przeciwmalaryczny. Europejczycy sprowadzili chininę na swój kontynent, zaczynając od Rzymu, w którym malaria była sporym problemem. W osiemnastym wieku drzewka chinowe uprawiano już na całym świecie. Umiano już leczyć malarię, ale wciąż nie było wiadomo, co powoduje tę straszną chorobę. Dopiero w 1880 roku francuski lekarz odkrył w krwi chorych pierwotniaki powodujące chorobę, a rok później kubański lekarz zasugerował, że chorobę tę mogą przenosić komary.

Nie tylko tropikalna – malaria opanowała cały świat

Na początku dwudziestego wieku zimnica szalała po całym świecie, omijając jedynie kilka państw. W 1900 roku wolne od malarii były jedynie Grenlandia, Islandia, Ekwador, Szwajcaria oraz Nowa Zelandia:

Występowanie malarii na świecie na przestrzeni lat
źródło: https://www.economist.com/graphic-detail/2015/10/14/the-shrinking-malaria-map

Co ciekawe, i pewnie Cię zdziwi tak samo jak mnie, malaria była problemem również w Polsce. Prawie sto lat temu, w 1921 roku, na malarię w Polsce zachorowało ponad 53 tysiące osób, z czego 41 przypadków było śmiertelnych. Pierwszy etap zmasowanej walki z chorobą rozpoczęto w 1955 roku, dzięki czemu chorobę udało się w Europie wyeliminować całkowicie do roku 1975.

Tego typu walka z chorobą polega głównie na edukowaniu lokalnej społeczności i zwalczaniu siedlisk komarów przenoszących pierwotniaka powodującego chorobę. Za stroną rynekaptek.pl:

Do spadku zachorowań na malarię doprowadziły głównie podejmowane od wielu lat działania zapobiegawcze. W największym stopniu, bo aż o 68 proc., liczbę infekcji zmniejszyło używanie moskitier dodatkowo nasiąkniętych preparatami owadobójczymi, w 22 proc. jest to zasługa stosowania leku przeciwmalarycznego artemizyny, w 10 proc. – używania w mieszkaniach środków owadobójczych. 

Dzięki współpracy europejskich państw pozbyto się tej groźnej choroby, ale w latach 90 zaczęła powracać – w roku 1995 zanotowano w Europie prawie 100 tysięcy przypadków malarii. Jeszcze raz podjęto międzynarodową współpracę, która w 2015 roku przyniosła wspaniały efekt – po raz pierwszy nie zarejestrowano ani jednego przypadku malarii nie przywiezionej z zewnątrz. Nie tylko Europa nie próżnowała – cała Ameryka Północna, Środkowa i część Południowej, a także spora część Azji, Australia i północna Afryka uwolniły się od choroby dziesiątkującej ludność. Dziś malaria wciąż jest wielkim problemem, ale charakterystycznym głównie dla obszarów tropikalnych – i wygląda na to, że niedługo z malarią poradzi sobie cały świat.

Czym w ogóle jest malaria?

Jest to najczęściej występująca choroba zakaźna na świecie. Wywołują ją pierwotniaki z rodzaju Plasmodium, które przenoszone są przez samice komarów z rodzaju Anopheles. Komary te wciąż licznie występują również w Polsce. U człowieka najczęściej dochodzi do zarażenia pierwotniakami p. falciparum i p. vivax – ten drugi jest najczęstszy, ten pierwszy natomiast dużo bardziej śmiertelny.

Pierwsze objawy choroby zaczynają się od 7 do 30 dni po zarażeniu, chorego atakuje wysoka gorączka oraz dreszcze. Często towarzyszą im bóle głowy, mięśniowe, wymioty, pod koniec ataku następuje obfita potliwość, która kończy się znaczną poprawą samopoczucia – aż do następnego ataku (który w przypadku zarażenia p. falciparum może być już śmiertelny). Podobne objawy mogą być charakterystyczne dla wielu innych chorób. Z tego powodu często zdarza się, że osobom powracającym z rejonów tropikalnych, które zdążą już zapomnieć o swojej podróży, diagnozuje się inne choroby – np. grypę. Zdarza się to głównie w krajach, w których malaria nie jest chorobą endemiczną. Mój angielski znajomy opowiadał mi historię, w której jego gorączkująca matka była leczona w londyńskim szpitalu paracetamolem, mimo, że trzy tygodnie wcześniej wróciła z malezyjskiej części Borneo. Po naciskach jej męża zrobiono badania, które wykazały, że była chora na malarię.

Malaria na świecie w 2019 roku

Malaria Placeholder
Malaria

Mapa na podstawie danych WHO – https://www.who.int/gho/malaria/en/

Jak widać, zagrożenie wciąż jest duże – w strefie ryzyka malarycznego wciąż na stałe mieszka około miliarda ludzi. Zagrożenie nie jest jednak równomierne, jak wynikałoby z powyższej mapy. Najbardziej śmiertelne żniwo choroba zbiera w zachodniej części Afryki, w tym Nigerii – 27% zachorowań i 24% zgonów na całym świecie odbywa się właśnie w tym kraju. Podobnie sytuacja wygląda na wyspach Oceanii, gdzie ryzyko złapania choroby jest ekstremalnie wysokie, ale dużo lepiej wygląda to już w Azji Południowo-Wschodniej czy Ameryce Południowej. Tam szanse na zachorowanie są dużo mniejsze, i przy zachowaniu odpowiednich standardów bezpieczeństwa nie powinniśmy bać się wyjazdu w tamtejsze rejony.

Jak radzić sobie w podróży?

Każdy wyjazd w tropikalne rejony powinien być poprzedzony wizytą u lekarza, który jest specjalistą od chorób tropikalnych. Najlepiej jest udać się do niego co najmniej 6-8 tygodni przed wyjazdem, co pozwoli zachować odpowiedni czas na wykonanie potrzebnych szczepień. Niestety, malaria jest chorobą, na którą wciąż nie opracowano szczepionki, mimo, że co roku można znaleźć artykuły o przełomie i gotowym leku, który lada moment trafi do sprzedaży.

W leczeniu malarii najważniejsze jest, by na nią nie zachorować. Ogromny nacisk kładzie się na profilaktykę. Głównym sposobem na zapobieganie malarii jest oczywiście unikanie komarów – staraj się unikać miejsc, gdzie występują najliczniej – mokrych, otwartych przestrzeni, zwłaszcza od zmierzchu do świtu. W miejscach choć trochę bardziej narażonych zasłaniaj całe ciało, korzystaj z moskitier, używaj repelentów – najlepiej sprawdzi się DEET, i nie jest to powtarzana plotka, a moje własne doświadczenie. W ogóle w podróży nie pomagały mi kupowane w krajach tropikalnych środki przeciw komarom, a Mugga z pięćdziesięcioprocentową zawartością DEET skutecznie chroniła przed ukąszeniami.

Drugim sposobem na uniknięcie zachorowania jest profilaktyka chemiczna – lekarz najprawdopodobniej zaleci Ci zażywanie Malarone’u lub dokscycyliny, jeśli wyjeżdżasz w rejon wybitnie zagrożony, lub planujesz trekkingi w dżungli. Tego typu profilaktyka jest dość obciążająca dla organizmu, i jeśli planujesz włóczyć się po dżungli przez kilka miesięcy, zostanie Ci zabranie ze sobą dawki uderzeniowej i stosowanie jej przy pojawieniu się jakichkolwiek objawów.

Pamiętaj – są to jedynie wskazówki i opisy tego, co może zaproponować Ci lekarz, a nie medyczne wytyczne. Po pierwsze słuchaj się specjalisty, ale mały research w internecie nie zaszkodzi.

  • Sporo informacji na temat malarii znajdziesz na stronie Medycyna Tropikalna,
  • Szczegółowe raporty dotyczące malarii w danym kraju znajdziesz na stronie WHO, raporty są bardzo dokładne, wraz z mapami liczby przypadków w poszczególnych regionach kraju. Pozwalają bardzo dobrze przygotować się do podróży.

Co dalej?

Malaria wciąż zbiera potężne żniwo każdego roku, ale widać dobrze, że zagrożenie z roku na rok maleje. Spada liczba zachorowań, spada zwłaszcza liczba przypadków śmiertelnych – WHO ocenia, że dzięki działaniom w XXI wieku uchroniono od śmierci ponad 6 milionów osób. Niecałe dwa miesiące temu Światowa Organizacja Zdrowia zapowiedziała całkowite zredukowanie zachorowań na malarię o 90% do 2030 roku, a fundacja Billa Gatesa przewiduje całkowite zwycięstwo z tą chorobą 10 lat później. I patrząc na działania z przeszłości można wierzyć, że ta trudna sztuka uda się, głównie dzięki potężnej współpracy międzynarodowej.

A jak patrzeć na malarię z podróżniczego punktu widzenia? Biorąc pod uwagę wszystkie zmienne, tak naprawdę szanse na zarażenie się malarią podczas kilkutygodniowego wyjazdu jest naprawdę nikłe, jeśli nie wybierasz się do najbardziej zagrożonych terenów. Minimalizowane jest przede wszystkim wtedy, gdy odpowiednio unikasz ukąszeń komarów.

Nie można malarii lekceważyć, bo może się to zemścić w paskudny sposób, ale nie można też panikować – zagrożenie jest wystarczająco niskie, by strach przed podróżą nie przesłaniał Ci radości, którą powinieneś z niej czerpać. Zapamiętaj jedynie, że największym zabójcą ludzkości w historii nie jest ani tygrys, lew, krokodyl, rekin czy meduza, a… komar.

Źródła: