„czasem chuja wskórasz, nawet stając na rzęsach” – usłyszałem kiedyś w pewnym utworze muzycznym. Czasem układamy sobie najznakomitsze plany, robimy wszystko, by ich dotrzymać, a życie i tak potrafi nam dokopać i wywrócić wszystko do góry nogami.

Piotr był zwykłym chłopakiem z wrocławskiego osiedla. Tamtego dnia miał 18 lat, był trochę starszym od nas chłopakiem. Jak każdy w tym wieku miał masę marzeń i planów na przyszłość. Bardzo chciał zostać architektem, planował studia na tym kierunku na Politechnice. Miał dziewczynę, wielu kumpli, a jednym z jego ulubionych miejsc do spacerowania, spędzania czasu było nadbrzeże Odry. Tamtego dnia świeciło piękne słońce, była piękna, wiosenna pogoda. Ptaki uroczo hałasowały w tym miejscu nad rzeką, gdzie naprawdę niełatwo było wejść, wjechać samochodem nie dało się tam w ogóle; była tam tylko mała wydeptana ścieżka i masa krzaków, pokrzyw, wszelkiej roślinności. Wiele lat temu też lubiłem tam chodzić, ba, wypiłem tam pierwsze piwo w życiu. Tylko człowiek, przyroda, i ta spokojna zazwyczaj rzeka. Kawałek dalej było małe drewniane molo. Akurat tego dnia chłopaki wypili po dwa piwa, Piotrek wbiegł na molo trochę się powygłupiać. Poślizgnął się, wpadł do wody, nie wypłynął. Ciała nie znaleziono.

Łukasz w wieku 20 lat miał przed sobą perspektywy na karierę piłkarza, trenował w profesjonalnym klubie, zawsze na podwórku jak i później w rozgrywkach był gwiazdą numer jeden. Do klubu poszedł jednak dość późno, więc późno zaczęła się również jego kariera. Rodzinie Łukasza nie wiodło się nigdy najlepiej, więc w wakacje postanowił pojechać dorobić do Szwecji, zarobić trochę groszy w miesiąc-dwa i przywieźć do domu, a były to czasy, gdy praca za granicą była dużo bardziej opłacalna, niż dziś. Łukasz pracował na budowie, pech chciał, że spadł z rusztowania z szóstego piętra. Jego szczęście, że przeżył, ale na własnych nogach raczej już nie stanie.

Takie historie zna każdy z nas. To są oczywiście skrajne, ogromne nieszczęścia – śmierć i kalectwo, takie, które przekreślają albo wszystkie, albo absolutną większość planów. Mniejszych dramatów znamy na pęczki.

Jasne, część z Was może powiedzieć: „Ale przecież Łukasz dalej żyje, może odnaleźć nową pasję, uprawiać sport na wózku, itp. itd.”. Oczywiście, żyje, i powinien być z tego faktu bardzo zadowolony, bo nierzadko upadek z tak dużej wysokości kończy się lądowaniem kilka metrów pod ziemią, a nie na wózku inwalidzkim. Ale jego pasją była piłka nożna, to było jego całe życie! Piłka nożna, kopana nogą, nogą, którą teraz nie może poruszyć, jasne? To było jego życie, i żaden substytut nie zastąpi go w 100%. Gdzieś zostanie ta mała myśl, że mogło być inaczej.

Czasem tak jest, że choćbyś nie wiem jak się starał, pewnych rzeczy nie przeskoczysz i coś musisz odpuścić. Mogę się zgodzić, że może wszystkie sytuacje, które nie pozwoliły nam dokonać czegoś, czego bardzo pragnęliśmy, tak naprawdę wyszły nam na dobre. Być może. Ale nigdy tego nie sprawdzimy, i zawsze w głowie pozostanie poczucie utraconej szansy i myśli, co by było gdyby…