Bilet do Chorwacji kupiłem jeszcze w maju, gdy absolutnie nie było wiadomo, co dalej. Czy i kiedy loty zostaną wznowione, kiedy zostaną otwarte granice Polski i co na to wszystko Chorwaci. Bilet kupiłem w jedną stronę i to tylko dlatego, że był niezmiernie tani – kosztował 39 zł za podróż z Katowic do Splitu i pomyślałem, że będzie co będzie, najwyżej po czasie kasa wróci na konto, a jeśli się wszystko dobrze poukłada, to zaliczę wakacje w Chorwacji, w której nie byłem od lat. Jednym z argumentów, który przeważył za kupnem biletu, był też fakt, że Chorwacja prawie w ogóle nie została dotknięta pandemią.
No i poukładało się – Polska otworzyła granice, loty międzynarodowe wznowiono nawet szybciej, niż zakładałem, Chorwaci szybciutko zaczęli informować, że przyjmą turystów z otwartymi ramionami, a Wizz Air nie odwołał mojej rezerwacji. Dokupiłem naprędce bilet powrotny i zacząłem pakować walizkę.
Jak to wszystko wyglądało i czy wyjazd zagraniczny w czasie pandemii w ogóle ma sens?
Lotnisko w Katowicach
Pociągiem i autobusem szybko dostałem się na lotnisko w Pyrzowicach z Wrocławia. Na wejściu zaskoczyła mnie spora liczba ludzi. Szczerze, byłem pewien, że lotnisko będzie prawie puste, zwłaszcza, że gdy odprawiałem się na lot dzień wcześniej, większość miejsc w samolocie wciąż była pusta. Na samym wejściu do budynku stoi dodatkowa bramka z kilkoma osobami, które podpytują o ewentualne objawy choroby, proszą o dezynfekcję rąk i mierzą temperaturę. Wszędzie wiszą plakaty informujące o potrzebie mycia rąk a także o zachowaniu dwumetrowych odstępów.
No właśnie – odstępy.
Tak jak sporo ludzi nosi jeszcze maseczki w zamkniętych pomieszczeniach, tak odstępami nie przejmuje się już nikt. A szkoda, bo jednym z nielicznych plusów pandemii było to, że w sklepie w końcu nikt nie chuchał mi na kark, czy nie stukał co chwilę wózkiem od tyłu. Kolejki w ścisku. Do odprawy, do kontroli bezpieczeństwa, do samolotu.
Po przejściu odprawy paszportowej dotarłem do swojej bramki, po chwili obsługa zaczęła przygotowywać się do kontroli kart pokładowych i bagażu. Jedna pani standardowo skanowała karty pokładowe i sprawdzała dokumenty, druga przyglądała się bagażom, a trzecia pytała każdego pasażera o ewentualne objawy chorobowe i kontakt z kimś, kto choruje na covid-19. Odstępów w kolejkach brak – standardowy ścisk, jak kilka miesięcy temu. Podsumowanie zmian?
- kontrola temperatury przed wejściem,
- obowiązkowa dezynfekcja rąk,
- obsługa i pasażerowie w maseczkach,
- teoretyczne odstępy, o których nikt nie pamięta,
- nieczynny dystrybutor wody pitnej za bramkami (ze względu na pandemię), trzeba znów kupować wodę za 7 zł.
Lot samolotem
Niestety, a dla linii lotniczych jak najbardziej stety, moje marzenia o pustym samolocie okazały się złudne. Maszyna nie była zapełniona do ostatniego miejsca, ale większość miejsc była zajęta. Czytałem, że sporo się zmieniło w lotach samolotem, ale część obostrzeń chyba już odpadła. Nie ma limitów miejsc w samolotach, w Wizz Air za to zabrakło standardowej gazetki pokładowej, nie było więc również menu.
Oferta pokładowa Wizz była uboższa niż zwykle. Niedostępne są bagietki i inne bardziej treściwe przekąski – kupić można jedynie napoje (puszki, butelki, napoje gorące i alkohole) oraz słone i słodkie przekąski – batoniki, rogaliki, chipsy itp. Nic za to nie zmieniło się w kwestii oferty perfum i innych dodatków, które stewardessy sprzedają po jedzeniu.
Poza tym praktycznie bez zmian – toalety czynne są normalnie przez cały lot, można wstawać, chodzić, nic się nie zmieniło. Na sam koniec obsługa prosiła, by nie wstawać do samego końca, nawet po wylądowaniu i wyłączeniu sygnalizacji nakazującej zapięcie pasów – pomysł jest taki, że nikt nie wstaje, dopóki nie opróżni się rząd przed nami. Niestety, na niewiele się to zdało, bo po sygnale wszyscy hurtem się podnieśli i ruszyli szukać swoich bagaży nad głowami.
Za to widoki z samolotu – niezmiennie piękne. To Split z lotu ptaka:
W Chorwacji
Po wylądowaniu udałem się do odprawy paszportowej (Chorwacja, choć jest w UE, to nie należy do Schengen. Możemy wjechać do Chorwacji na dowód osobisty, ale kontrole na granicach obowiązują cały czas). Kontrola przedłużała się – myślałem, że strażnicy sprawdzają rezerwacje hotelowe, czy coś podobnego, ale okazało się, że po prostu wklepują do bazy danych numery telefonów pasażerów. Numery trzeba podać na wypadek znajdowania się na pokładzie zarażonej osoby, by poinformować resztę osób znajdujących się na pokładzie. Strażnik zapisuje numer telefonu i miejsce pobytu, po czym jesteśmy wolni.
A jak wygląda wypoczynek w Chorwacji?
Praktycznie bez zmian. Widać może lekki spadek liczby turystów, ale nie jest to chyba jakaś porażająca różnica, przynajmniej w Splicie. Na plażach ludzi jest dużo, w starym mieście wieczorem – pełno, a większość stolików w restauracjach pozajmowana. Choć przyznam uczciwie, że nie mam do końca porównania – w Chorwacji nie byłem od lat, więc nie wiem, jak wyglądało to w ostatnich latach, ale patrząc po dostępności miejsc noclegowych na bookingu liczba turystów jakoś znacząca nie zmalała.
Trwającą pandemię w Chorwacji sygnalizują raczej jedynie wszechobecne plakaty, i maseczki w sklepach i komunikacji miejskiej. Poza tym za wiele się nie zmieniło. Woda czysta jak zawsze!
Tyle w Chorwacji. Co z resztą świata?
Chorwacja była pierwszym krajem, który otworzył się na turystów. Jak to się skończy, nie wiadomo, bo od kiedy pojawili się tu ludzie z zewnątrz, rośnie liczba zakażeń w kraju, który od COVID-19 był całkowicie wolny. Jeśli podjęte zostaną jakieś kroki, mam nadzieję, że zdążę zmienić miejsce pobytu. Chociaż w sumie, jak gdzieś utknąć, to może właśnie w pięknej Dalmacji…
Co z resztą?
Jeśli chodzi o UE, to problem zamkniętych granic znika, bo otworzyła się większość państw, tak jak większość połączeń lotniczych powróciła już na stałe. Można latać do krajów, które nie ucierpiały prawie w ogóle, jak i do tych, które pandemia dotknęła naprawdę dotkliwie. Nie daj się jednak zwieść, że wszystko w Europie wróciło do normy. Fakt, że mój samolot był pełny, to najprawdopodobniej zasługa bardzo tanich biletów i pełnego otwarcia Chorwacji na turystów. Turystyka w Europie w wielu miejscach oberwała bardzo mocno i nie podniesie się tak szybko.
Co za to z resztą świata?
Ciężko mówić o turystyce w Amerykach, gdy na obydwu kontynentach COVID-19 szaleje w najlepsze, a w USA i Brazylii codziennie bije nowe rekordy i umierają tysiące ludzi. Ciężko powiedzieć mi cokolwiek o Afryce, ale śledzę bloga pewnej podróżniczki, która w Kenii utknęła… pół roku temu, i wciąż nie wiadomo, kiedy kontynent afrykański opuści (choć wygląda na to, że po zaaklimatyzowaniu nigdzie jej się nie spieszy). Pandemia szaleje w Indiach i Rosji, a w Azji Południowo-Wschodniej nikomu nie spieszy się do ponownego przyjęcia turystów. Wygląda na to, że tak czy inaczej urlopy w 2020 roku spędzimy w Polsce albo w najbliższych krajach, i chyba… będzie to najrozsądniejsze wyjście. Jeśli nawet wirus Ci nie straszny, to weź pod uwagę, jak dynamiczna jest sytuacja, i że rządy państw czasem reagują bardzo szybko i stanowczo, przez co możesz po prostu utknąć na dobrych kilka tygodni czy nawet miesięcy bardzo daleko od domu.
Jak widać, da się podróżować, a rządy robią wszystko, co mogą, by uratować co się da z turystyki – dla wielu krajów to bardzo wielki kawał gospodarki, praca dla tysięcy ludzi, a globalnie – nawet dla 300 milionów. Jeśli ciągnie Cię do podróży po uziemieniu na kilka miesięcy – podróżuj, można i się da, bo jak widać w Europie pandemia miała wpływ na podróże, ale raczej niewielki – poza pozorami zbyt wiele się nie zmieniło. Ruszaj więc, ale z głową!