Nastała moda na bycie eko. Bohaterski McDonald’s wymienia plastikowe słomki na papierowe, a Apple przestaje dodawać wtyczki do ładowarki do swoich telefonów. Problem w tym, że opakowania tych pierwszych wciąż są bogate w plastik, a nowe słomki nie nadają się do recyklingu, a ci drudzy po wycofaniu ładowarek z zestawów… sugerują kupno nowych, bo stare nie będą wspierać szybkiego ładowania w nowych telefonach. Świat ostatnio próbuje wmówić nam, że to właśnie od nas zależy, jak daleko posunie się globalne ocieplenie i losy świata zależą od Ciebie, gdy zastanawiasz się, czy sięgnąć po kolejną plastikową reklamówkę w sklepie. Problem leży jednak w trochę innym miejscu – czy ta reklamówka powinna w ogóle tam być?

Jednorazowy świat

To było w Malezji. Dokładnie w drugą rocznicę zakupienia przeze mnie telefonu zauważyłem, że nie potrafi połączyć się z żadną siecią. Siedziałem w Kuala Lumpur i właśnie wymieniłem kartę SIM na miejscową, ale byłem zbyt wyczerpany po całodniowej podróży, by ruszyć do serwisu i sprawdzić, co może być nie tak. Liczyłem, że może problem w nocy naprawi się sam.

Niestety, nie naprawił się.

Szybka wizyta w salonie i rekonesans w internecie potwierdziły moje przypuszczenia – telefon w sumie nadawał się na śmietnik. Wprawdzie wi-fi i reszta funkcji wciąż działała, ale padło na płycie głównej coś, co obsługuje kartę SIM, przez co aparat nie odczyta już żadnej z nich i nie połączy się z żadną siecią – a telefon wciąż potrzebny był mi również do dzwonienia. Idealny moment – koniec gwarancji, gdy jestem kilka tysięcy kilometrów od domu. Wymiana elementu, oczywiście, była droższa, niż sam telefon.

Wszyscy znamy gadanie, że kiedyś to było, ale czy w tym micie jest trochę prawdy? Okazuje się, że jak najbardziej. Wciąż korzystam z radzieckiej mikrofalówki, która ma ponad 20 lat na karku. Niejedna babcia trzyma w łazience Franię, która wciąż działa, a w czasach PRL-u jeden specjalista potrafił naprawić prawie każdy sprzęt, który po interwencji działał kolejnych dziesięć lat. Dziś masa produktów psuje się tuż po zakończeniu okresu gwarancji, albo jeszcze w jej trakcie, przysparzając masy problemów – zarówno te wielkogabarytowe jak samochody, przez średniej wielkości – lodówki, pralki, telewizory, po małe ustrojstwa, które nosimy ciągle ze sobą – na przykład telefony. Dlaczego tak się dzieje? Hasło klucz to celowe postarzanie produktów.

Brzmi jak teoria spiskowa?

Bo może po prostu dzisiejsze sprzęty są dużo bardziej skomplikowane, więcej w nich elektroniki, małych elementów, które siłą rzeczy psują się częściej? Na pewno jest w tym ziarno prawdy i tłumaczy część awarii, ale niestety celowe działanie producentów, by ich produkty psuły się częściej i szybciej nie są niczym nowym i towarzyszą nam od co najmniej… stu lat, od momentu powstania spisku żarówkowego.

W 2004 roku 75% laptopów wymienianych było z powodu chęci posiadania nowszego, bardziej zaawansowanego sprzętu. Dziesięć lat później proporcje się odwróciły – tylko co czwarty laptop był wymieniany z powodu starości. Z roku na rok rośnie procent sprzętu AGD wymienianego z powodu awarii. Nie można zapomnieć o firmie Apple, która musiała zapłacić ogromne kary w wielu państwach, gdy wyszło na jaw, że wraz z aktualizacjami oprogramowania celowo spowalniała działanie starszych telefonów.

Producenci robią wszystko, by sprzęt działał, ale nie za długo. By był nowszy i lepszy, ale niekoniecznie bardziej wytrzymały. Niewymienialne baterie, utrudnione naprawy, celowe używanie kiepskich materiałów tam, gdzie akurat wypadałoby dać solidniejsze. Niektórzy mówią, że to dobrze – kupisz telefon, zepsujesz, pójdziesz po nowy, biznes się kręci, pieniądz krąży, są miejsca pracy. Tylko co na to planeta? Raczej nie jest zadowolona.

Drugi największy truciciel planety

Domyślasz się pewnie, która branża wiedzie prym w zatruwaniu środowiska. Chodzi oczywiście o branżę paliwową. Drugie miejsce natomiast dla wielu, w tym dla mnie, jest niemałą niespodzianką.

Wydaje się, że pierwsze ubrania w historii ludzkości powstały, by pełnić funkcję ochronną. Gdy myślę o pierwszych okryciach, mam w wyobraźni potężnych wojowników, prymitywne plemię maszerujące z włóczniami, chroniące się w jaskini przed trudnymi warunkami atmosferycznymi, gromadzące się wokół ogniska, noszące skóry upolowanych zwierząt, by przetrwać kolejną surową zimę. Okazuje się jednak, że jednak wcale nie musiało tak być. Jednym z wyjaśnień na rozpoczęcia ubierania przepasek biodrowych, które były pierwszymi elementami ubioru u ludzi, jest chęć ukrycia przez kobiety detali menstruacji – cykl miesiączkowy do dziś dla niektórych plemion jest swoistą magią. Różne szacunki naukowców sugerują wprowadzenie odzieży przez ludzkość od ponad 30 do nawet 70 tysięcy lat temu.

To, co początkowo miało jedynie znaczenie praktyczne, z biegiem czasu przeradzało się w modę – ubrania już nie tylko chroniły przed zimnem, słońcem czy niechcianymi spojrzeniami, a także zaczęły pokazywać status materialny właściciela, jego przynależność społeczną. Moda nieustannie się zmieniała, aż dotarliśmy do XXI wieku, w którym produkcja ubrań przekracza wszelkie granice.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat światowa produkcja odzieży podwoiła się, a z 20 wyprodukowanych ciuchów 17 każdego roku ląduje na śmietniku. Można powiedzieć z jednej strony, że to nasza wina – stać nas na więcej, kupujemy więcej, wyrzucamy więcej, ale… cały ten biznes napędzany jest przez firmy produkujące ubrania, które jeszcze w 2000 roku wypuszczały średnio dwie nowe kolekcje rocznie – 11 lat później było już ich pięć, a rekordziści, jak Zara, przedstawiali ich nawet 24, czyli… prawie co dwa tygodnie. Tymczasem w Niemczech aktualnie zalega około 500 milionów sztuk ubrań, które najprawdopodobniej skończą na wysypiskach.

2700 litrów wody. Jeśli dbasz o zdrowie i regularnie pijesz jej dwa litry dziennie, to taka ilość wystarczyłaby Ci na 45 miesięcy, czyli niecałe cztery lata. Tymczasem dokładnie tyle wody zużywa produkcja jednej jedynej koszulki, prostego t-shirta. Gorzej jest, jeśli chodzi o spodnie – tutaj na jedną parę jeansów trzeba aż trzykrotnie więcej, bo około 7500 litrów. Odzież konsumuje monstrualne ilości wody, zatruwa rzeki, a także na potęgę pompuje CO2 do atmosfery.

Często wydaje nam się, że dobrze jest zastąpić foliówkę bawełnianą torbą. Po co pakować zakupy do plastikowej torebki, która zaraz skończy w śmietniku, jeśli możemy używać ładnego worka z bawełny, który posłuży nam dużo dłużej? Na pierwszy rzut oka wszystko gra, ale… tu wychodzą problemy branży tekstylnej. Ślad węglowy takiej bawełnianej torby jest około 170 razy większy, niż foliówki, a biorąc pod uwagę wpływ na środowisko na wszystkich płaszczyznach okazuje się, że takiej torby należałoby użyć aż 7100 razy, by zrównoważyć jej wytworzenie, a w przypadku bawełny organicznej jest jeszcze trzy razy gorzej.

Plastik, wszędzie plastik

Historia tworzyw sztucznych, a dokładniej polimerów, które zostały stworzone przez człowieka i nie występują w naturze, jest dość młoda. Pierwszym produktem przypominającym dzisiejszy plastik był celuloid odkryty około 150 lat temu, ale prawdziwa masowa produkcja na wielką skalę nastąpiła dopiero w połowie poprzedniego wieku, gdy masowo zaczęto w łatwy sposób produkować polietylen.

Nie jest tak, że plastiku nie da się poddawać recyklingowi. Wiele polimerów da się odzyskiwać i jest to nawet opłacalne, ale problem leży w tych najtańszych, oraz w mieszaniu różnych składników. Po pierwsze, do ponownego przetwarzania najtańszych plastików trzeba dopłacać – to się po prostu nie kalkuluje, więc firmy, rzecz jasna, nie będą tego robić. Po drugie – często przeróżne opakowania składają się z kilku części, a każda z nich różni się od siebie, mimo, że zaliczymy je wszystkie do grupy tworzyw sztucznych – a po zmieszaniu ich recykling staje się niemożliwy. Tak, jak na przykład z butelkami PET – butelka a zakrętka to zupełnie inne materiały i ich wspólny recykling jest niemożliwy, ale osobno można przetworzyć je nawet w stu procentach.

Niestety, problem jest taki, że jesteśmy śmieciarzami.

Ludzie śmiecą wszędzie i wszystkim, i nie można zwalać światowego zasyfienia plastikiem jedynie na kraje wschodu, gdzie rzeki i morza są wręcz przykryte warstwą plastikowych odpadów, bo:

  • sami, jako Europa, eksportujemy na wschód miliony ton śmieci rocznie po prostu przesuwając problem w inne miejsce,
  • wystarczy przejść się w góry czy jakiekolwiek inne miejsce po weekendzie majowym i zobaczyć, jak potrafimy się zachować.

Problem jest taki, że gdy wywalisz swoje śmieci do lasu, to duża część z nich dość szybko wróci do obiegu naturalnego rozłożona przez różnego rodzaju naturalnych czyścicieli, ale… nie plastik. Wróci, ale nie w takiej formie, w jakiej byśmy chcieli. Oceany przykrywają wielkie wyspy pływającego plastiku, z groźnie brzmiącą Wielką Pacyficzną Plamą Śmierci na czele, co chwilę widujemy zdjęcia żółwi mylących reklamówki z meduzami czy uwięzionych w swobodnie dryfujących porzuconych sieciach rybackich czy… plastikowych kółkach po sześciopakach piwa. Coraz większym problemem staje się jednak mikroplastik.

Te malutkie cząsteczki plastiku, mniejsze, niż 5 mm znajdują się, jak się okazuje, wszędzie. W oceanach, rzekach, na zboczach gór, na arktycznych lodowcach, w żołądkach krewetek, a nawet w pępowinie dziecka, które wciąż przebywa w łonie matki. Wielokrotne badania pokazują, że cząsteczki mikroplastiku obecne są na całym świecie w każdym możliwym miejscu, a my dopiero powoli badamy jego wpływ na nasze zdrowie i życie. W samej Europie rocznie generujemy ponad 30 kilogramów śmieci na głowę, z czego recyklingowi poddaje się… jedynie 30%. Czyli ponad 20 kilogramów plastiku w postaci przeróżnych odpadów trafia od każdego mieszkańca Europy na różne składowiska na świecie – z którymi coś w końcu będzie trzeba zrobić, a masa z nich trafia po prostu tam, gdzie wzrok nie sięga. Do dalekich rzek, odległych oceanów.

Tylko, do cholery, jaki mamy wybór?

Idziesz na zakupy do Biedronki, czy jakiegokolwiek innego sklepu – wszystko w plastiku. Mleko, woda, bułka, pierogi, wędlina, chipsy, krem do rąk… plastik, plastik, plastik. Firmy uparcie pakują wszystko do plastikowych, jednorazowych opakowań jak najtańszym kosztem, bo tak jest najwygodniej. Nieważne, czy da się z tym opakowaniem coś później zrobić – przetworzyć, czy wykorzystać ponownie – ważne, by było jak najtaniej. Żywiec Zdrój wolał przekonywać, że plastik wcale nie jest taki zły i jest lepszy od szkła, a Coca-Cola, największy producent plastiku na całym świecie, wolała rozsyłać puste plastikowe butelki wzbudzając poczucie winy w konsumentach i sugerując, że zaśmiecenie świata plastikiem to ich wina, bo nie wiedzą, do którego pojemnika wrzucić butelkę. Parodia.

Ropa i węgiel

Dotarliśmy w końcu do najbardziej popularnych zagrożeń dla naszej planety. Spalając paliwa kopalne wyrzucamy do atmosfery co roku potężne ilości dwutlenku węgla, który wcześniej leżał uwięziony głęboko pod Ziemią. Kumulujący się w atmosferze gaz, którego natura nie jest w stanie sprawnie i szybko zutylizować, przyczynia się do coraz większego ocieplania się planety, zatrzymując ciepło w atmosferze.

Ponad 150 lat temu, gdy zaczynała się rewolucja przemysłowa, nikt nie podejrzewał, że spalanie ropy czy węgla będzie miało aż tak potężne konsekwencje. Możliwość generowania olbrzymich ilości energii była zbawieniem dla gospodarek i zwykłych ludzi, którzy wraz z galopującym postępem zaczynali żyć coraz bardziej godnie. Wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu – mamy mnóstwo darmowej energii, możemy produkować więcej i szybciej, poziom życia rośnie, a że kiedyś paliwa kopalne się skończą? Zanim to nastąpi, na pewno wymyślimy coś lepszego.

Okazało się jednak, że za „darmową” energię przyjdzie nam zapłacić szybciej, niż mogliśmy o tym pomyśleć. 40 lat temu na świat spadła informacja – klimat się ociepla, i to przez nas. Przez spalanie ropy, węgla czy gazu. Przez wrzucanie do atmosfery tego, co natura odkładała pod ziemią przez miliony lat.

Oczywiście, teoretycznie za generowanie dodatkowego CO2 do atmosfery po części odpowiada każdy z nas, przecież:

  • zdarza Ci się pewnie polecieć na wakacje samolotem,
  • jest duża szansa, że masz samochód,
  • korzystasz w domu z elektryczności, której większość pochodzi właśnie ze spalania paliw kopalnych,
  • nawet produkcja tego, co ląduje na Twoim talerzu, generuje ogromne ilości CO2.

Tylko po raz kolejny pojawia się pytanie – a jakie masz inne wyjście? Rodzisz się i żyjesz w świecie, w którym wszystko ustawione jest pod produkcję CO2 od samego początku. Korzystamy z energii z paliw kopalnych, bo jest tania, a cała eko-moda w świecie energetycznym wdrażana jest niestety ślamazarnie i nie rozwiązuje całości problemu. Myślisz, że światu jest na rękę odejście od ropy, węgla i gazu? Koncerny paliwowe to potężne korporacje o przychodach większych niż niejedno państwo, a tak potężni gracze mają niemały wpływ na światową politykę. Wystarczy podać przykład firmy Exxon, która w 1977 roku odkryła wpływ uwalniania CO2 do atmosfery… a następnie wszystkie raporty utajniła i zaczęła negować przyczyny ocieplania klimatu. To, że koncerny mataczą i lawirują, byle tylko nie tracić zysku, nie jest niczym nowym – środowisko jest nieważne, ważne jest, ile dolarów wyląduje w kieszeni. Tak, jak w przypadku producentów samochodów.

Ostatnio lawinowo ruszyła moda na ekologię – zaczęła się na zachodzie, powoli dociera również do nas. Firmy prześcigają się w produkowaniu spotów reklamowych kto jest bardziej eko, ale jednocześnie zachęcają do bycia eko głównie Ciebie. Mówią – pomóż nam, wybierz mądrze, dbaj o planetę. Zapominają, kto tę planetę zniszczył – bo choć oczywiście nasze małe decyzje mają również wpływ na środowisko, choć głównie lokalny, to wystarczy taki przykład – jedynie 100 światowych korporacji w ostatnich 30 latach odpowiada za ponad 70% emisji CO2 do atmosfery. Setka! Co da tutaj wybranie przez Ciebie wielorazowej zamiast jednorazowej torebki, nawet pomnożone przez miliony ludzi, skoro i tak przez wiele wiele lat nie miałeś żadnego wyboru?

To, że zaczyna się mówić o ekologii i naszym wpływie na środowisko to rzecz oczywiście dobra – bez wałkowania tematu bez końca nigdy nie ujrzymy żadnych zmian. Nie zapominajmy jednak, kto jest tutaj głównym winowajcą. Nie Twój kolega, który po raz kolejny kupuje sześciopak wody w plastikowych butelkach, nie koleżanka, która znów kupiła sześć sukienek, które założy tylko raz, nie kuzyn, który kupił nowy tablet mimo, że poprzedni ma tylko rok – nie oni są winni. Dużo większą winę ponosi Nestle, H&M czy Apple i dziesiątki podobnych im korporacji, które wykorzystują ludność w krajach trzeciego świata do produkcji, na potęgę eksploatują środowisko, tworzą przedmioty rozpadające się po dwóch latach i na każdym kroku namawiają Cię, byś kupował więcej. Więcej, więcej, więcej.

Choć w trosce o środowisko nie dorzucą Ci do pudełka ładowarki. Tę kup osobno.