Połowa maja – dla większości Europy to już środek wiosny. Choć w Polsce w 2021 roku przyszła ona wyjątkowo późno, to i tak jeszcze w pierwszej połowie miesiąca prawie cały kraj cieszył się upałami dobijającymi momentami nawet do 30 stopni. Krótkie rękawki, sporo słońca, budząca się do życia przyroda – tak było na prawie całym kontynencie, ale… nie tutaj. Wybrałem sobie trochę inne miejsce na kilka wolnych, wiosennych dni. Na największym islandzkim lodowcu, Vatnajökull, temperatura rzadko kiedy przekracza kilka stopni, a powyżej tysiąca metrów n.p.m. czapa lodowa przykryta jest śniegiem również latem. Ruszyłem na południowy wschód Islandii by ćwiczyć techniki nawigowania i czynności ratunkowych na lodowcu przez kilka dni, a w planie było również biwakowanie gdzieś daleko w głębi najwyższych islandzkich szczytów. Zamiast grilla – kuchenka gazowa, zamiast butelki piwa – termos z herbatą, zamiast japonek – naostrzone raki, zamiast pokoju hotelowego – namiot, materac i dobry śpiwór!
Vatnajökull – największy Park Narodowy w Europie
Vatn to po islandzku woda, a jökull – lodowiec. Nazwa największego lodowca w Europie nie jest więc zbyt oryginalna. Ta potężna czapa lodowa przykrywająca około 8% powierzchni kraju jest drugim powierzchniowo, a pierwszym objętościowo największym lodowcem na kontynencie i robi piorunujące wrażenie już z odległości kilkudziesięciu kilometrów, gdy przemierzasz Islandię główną drogą krajową numer 1. Jest to wielka atrakcja turystyczna, największy park narodowy Islandii i Europy, usiana masą szlaków trekkingowych w Skaftafell, zawiera w sobie również jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc na wyspie – jezioro lodowcowe wypełnione spływającymi do oceanu kawałkami lodu, Jökulsárlón, zwane również Glacier Lagoon.
Średnia grubość pokrywy to kilkaset metrów, ale miejscami sięga nawet kilometra – najwyższy punkt wznosi się na wysokość 2110 metrów, i jest to najwyższy szczyt kraju, Hvannadalshnúkur. Nie trzeba jednak wspinać się tak wysoko, by cieszyć się urokami mas lodu – olbrzymie jęzory spływają z gór prawie na wysokość poziomu morza, tuż obok głównej drogi. Najprościej lodowce podziwiać można w okolicy dwóch lodowców wyprowadzających – Skaftafellsjökull oraz Svinafellsjökull, ale ja tym razem chciałem być wyżej – przekroczyć granicę śniegu i znaleźć się na terenie, do którego rzadko kto zagląda, bo… po co?
Ze znajomymi, jak i dwoma dużo bardziej doświadczonymi przewodnikami, wyruszyliśmy w okolice Skaftafell by doskonalić techniki poruszania się, nawigacji i asekuracji na lodowcach. Przez kilka dni działaliśmy na dole, jedynie kilkaset metrów w głąb jęzora Svinafellsjökull, ale po przypomnieniu sobie potrzebnych umiejętności i poczuciu się pewniej, ruszyliśmy wyżej. Celem było zabiwakowanie przez dwie noce na górze gdzieś na czapie lodowej Vatnajökull i zdobycie któregoś z tamtejszych licznych szczytów, ale niestety pogoda pokrzyżowała nam plany, co nie jest żadną niespodzianką na Islandii, i musieliśmy skrócić wypad na wysokości do jednego noclegu. Przez to wszystko brakło czasu również na szczyt – głównym celem wypadu były czynności szkoleniowe, a zdobywanie wierzchołka miało przyjść jakby przy okazji. Po ćwiczeniu poruszania się w zespole po lodowcu przykrytym śniegiem i wydobywaniu partnerów z głębokich na kilkadziesiąt metrów szczelin, sił starczyło nam jedynie na rozbicie i przygotowanie biwaku. I to jakiego – najzimniejszego jak dotąd biwaku w moim życiu!
Jak spać w -12 stopniach?
W terenie spędziłem sporo nocy – i mimo, że najczęściej były to zimne rejony naszego kontynentu, to odwiedzałem je głównie latem, więc noclegi w namiocie w Norwegii czy Szwecji, nawet daleko za kołem podbiegunowym, zwykle nie wymagały większych przygotowań. Pierwszy raz porządnie w kość dostałem podczas krótkiego wypadu na Preikestolen – miałem ze sobą jedynie letni śpiwór, a skończyło się nieplanowanym noclegiem w norweskich górach, gdzie temperatura spadała do jedynie kilku kresek powyżej zera w nocy, i gdyby nie fakt, że nocowałem na kempingu i mogłem ratować się wypełnianiem gorącą wodą pustych butelek i wrzucaniu ich do śpiwora co kilka godzin, to tamta noc byłaby dużo cięższa. Później w nadspodziewanie zimnych biwakach ratowałem się głównie folią NRC – gdy było sporo zimniej, niż się zapowiadało i śpiwór nie dawał rady, owijałem się szczelnie kocem ratunkowym, co pozwalało w miarę komfortowo przetrwać noc. Ale biwak na lodowcu, przy temperaturze spadającej grubo poniżej zera i wszechobecnym śniegu to trochę inna para kaloszy – jak się do tego przygotować?
Po pierwsze musisz wiedzieć, że są specjalne namioty przystosowane do biwaku w śniegu. Tym, co głównie odróżnia je od zwykłych, są fartuchy śnieżne – to dodatkowe zabezpieczenie przed śniegiem i mocnym wiatrem, które chroni sypialnię. Często jednak, jeśli pogoda nie jest bardzo zła, da się spać na śniegu bez fartuchów – jeśli trochę czasu poświęcisz na dobre obłożenie namiotu śniegiem wokół, powinno wystarczyć. Na pewno jednak mogą się przydać, gdy solidnie wieje – i tu już samodzielnie musisz podjąć decyzję, czy chcesz się zaopatrzyć w specjalistyczny namiot, który siłą rzeczy będzie większy i cięższy.
Kolejna rzecz to podłoga – nawet najcieplejszy śpiwór nie pomoże, jeśli będziesz spać bezpośrednio na śniegu czy nieizolowanej podłodze namiotu. Najlepiej sprawdzą się grubsze materace z pianką w środku, czy maty samopompujące – ale oczywiście będą więcej ważyć i zajmować całkiem sporo miejsca w plecaku. Na biwak przy mocno ujemnej temperaturze nie wystarczy też zwykła karimata – ale jak określić, co ze sobą zabrać?
Tym, czego szukasz, jest R-value. Jest to uniwersalny parametr określający stopień izolacji cieplnej – im wyższy, tym lepiej izoluje. Nie będziemy zagłębiać się w szczegóły techniczne, ale wszystkie poważne produkty w informacjach technicznych mają podaną wartość R i musisz jedynie wiedzieć, że do zwykłych noclegów potrzebujesz materaca z R-value min. 1,5, a do noclegów zimowych warto, by wynosiła ona co najmniej około 3,0 (a najlepiej od 4,0 wzwyż). Ja zabrałem ze sobą matę samopompującą Kerjag Fjorda Nansena – wprawdzie R-value Kerjaga to 2.6, ale tu mam dla Ciebie małą podpowiedź – możesz dodatkowo położyć folię NRC na podłogę namiotu, a także kolejną między śnieg a namiot, co znacząco poprawi izolację. Dzięki temu mogłem zabrać ze sobą wygodną matę, która dodatkowo zajmowała stosunkowo niewiele miejsca w plecaku i dała mi potrzebny komfort.
Śpiwór na zimę
Na zimę wybór jest tylko jeden – śpiwory puchowe. Są wprawdzie syntetyczne, które zapewniają komfort w ujemnych temperaturach, ale są one ogromne i zdecydowanie nie nadają się do noszenia w plecaku – jedynie na wypady samochodem, gdzie namiot rozbijasz zaraz koło auta. Śpiwory puchowe zajmują stosunkowo mało miejsca i mają naprawdę świetne właściwości izolacyjne, i jest to tak naprawdę jedyny sensowny wybór, jeśli swój bagaż nosisz na plecach i planujesz biwakować w ujemnych temperaturach.
O tym, na jakie temperatury nadaje się śpiwór, decydują tak naprawdę dwa czynniki – ilość puchu (jego waga), a także sprężystość. W skrócie, im wyższa sprężystość puchu, tym mniej możesz go zastosować, niż puchu o niższej sprężystości, by uzyskać te same właściwości. Przykładowo, śpiwór z wagą wypełnienia 700g i puchem o sprężystości 675 cuin, da komfort w tempreaturze około -5 stopni, a z puchem o sprężystości 850 cuin będzie cieplejszy o około 5 stopni, czyli zapewni komfort przy -10 stopniach. Ale czym w ogóle jest współczynnik CUIN? Oznacza on objętość w calach sześciennych, do której rozpręża się jedna uncja puchu (około 28g). Im większa, tym więcej powietrza zatrzyma puch – co przekłada się na lepszą izolację.
W ramach współpracy, kolejnej już, z polską firmą Fjord Nansen, otrzymałem najcieplejszy z ichniejszych śpiworów puchowych, Nordkapp 700 XL. W podanych parametrach śpiwór powinien zapewniać komfort przy -5 stopniach, a ja spałem doskonale w temperaturze -12 stopni… dlaczego? Po pierwsze, dobrze zaizolowane podłoże to połowa sukcesu. Po drugie, każdy śpiwór ma podane dwie temperatury komfortu: T comfort (komfort) i T lim (limit), które mają sugerować odpowiednie temperatury dla przeciętnej kobiety (wyższa wartość) i mężczyzny (niższa wartość). Zawsze uważałem się za nocnego zmarźlucha i sugerowałem tą wyższą temperaturą komfortu, ale w Nordkappie było mi komfortowo w temperaturze nawet lekko poniżej podanej T lim. Sam sprzęt jest bardzo dobrze wykonany – odpowiednio zwężony w dole, dzięki czemu stopy są ładnie otulone, ale nie ma niepotrzebnego pustego miejsca, które ogrzewamy na darmo. W środku śpiwora znajduje się kieszonka, do której spokojnie zmieścisz telefon i w razie potrzeby powerbank, by nie stracił dużo energii. Co istotne, śpiwór ma świetny kaptur, który można zarzucić na głowę i dobrze wyregulować ściągaczami, by nie stracić ani trochę tak bardzo potrzebnego ciepła. Jeden, jedyny minusik – brakuje osłonki na zamek, która chroniłaby materiał przed wpadaniem w zęby suwaka. Choć to drobiazg.
Na co zwracać uwagę, kupując śpiwór?
Najważniejsze parametry to te, o których już mówiliśmy – im więcej będzie puchu i im wyższa będzie jego sprężystość, tym będzie cieplejszy. Warto jeszcze zwrócić uwagę na hydrofobowość – mokry puch przestaje trzymać ciepło, jeśli więc wybierasz się w wilgotne miejsca, pomyśl nad śpiworem, który będzie sobie radził z nadmiernie wilgotnym powietrzem, jak np. hydrofobowe śpiwory puchowe FN. Dobierz też odpowiedni rozmiar śpiwora – nie może być ani za mały, ani za duży – wtedy będziesz zużywać więcej energii na ogrzanie pustej przestrzeni w śpiworze. Dodatkowym atutem może być również skorzystanie z prześcieradła do śpiwora – uchroni go przed zabrudzeniem, a także dodatkowo minimalnie podniesie komfort termiczny.
W czym spać w śpiworze?
Staram się nocować jedynie w skarpetkach i bieliźnie merino w niskich temperaturach, ale jeśli jest strasznie zimno, możesz dorzucić na siebie dodatkowe warstwy. Czapka, kurtka puchowa, botki czy ciepłe spodnie pomogą Ci przetrwać noc, jeśli zaskoczy Cię temperatura i jest dużo zimniej, niż przewidywały prognozy. Pamiętaj, że w razie czego możesz użyć również folii NRC, albo skorzystać z dodatkowego, małego śpiwora i włożyć jeden w drugi.
Kilka porad na koniec
Na koniec kilka porad, które ułatwią nocowanie w namiocie zimą:
- butów nie zostawiaj na zewnątrz ani w przedsionku – jeśli śpicie we dwójkę, to postawienie ich pomiędzy śpiworami powinno wystarczyć, by nie zamarzły. Stopy rano będą Ci bardzo wdzięczne,
- możesz użyć ogrzewaczy chemicznych do rozgrzania się w nocy – np. na stopach,
- gdy gotujesz wodę w kuchence pamiętaj, by najlepiej robić to w przedsionku, a nie w namiocie, i przy choć minimalnie otwartym wejściu, by był mały przeciąg,
- gdy gotujesz na posiłek, za jednym zamachem ugotuj wody do wszystkiego – napełnij wszystkie butelki i termosy,
- ugotowaną wodę w butelkach na noc możesz wrzucić do śpiwora – będzie grzać Cię przez 2-3 godziny, albo np. do butów, by uchronić je przed zamarznięciem,
- butelki z wodą na noc postaw do góry dnem – uchronisz gwinty przed zamarznięciem,
- zabierz ze sobą sznurek, który powiesisz przy suficie w namiocie – możesz powiesić tam rzeczy do suszenia, np. rękawiczki,
- miej ze sobą suchą odzież na noc – śpij zawsze w suchych ciuchach, a mokre, zapocone w ciągu dnia wrzuć do śpiwora na noc, by były suche na następny dzień (to samo dotyczy skarpetek)
Po co w ogóle to wszystko? Spanie w namiocie w ujemnych temperaturach rzeczywiście jest trochę problemowe, na pewno jest dużo bardziej skomplikowane, niż letnie biwaki. Nie ma tu za dużo miejsca na brak przygotowania – przy odpowiednio niskiej temperaturze złe decyzje i brak odpowiedniego sprzętu mogą skończyć się tragicznie – wychłodzeniem, odmrożeniami, a nawet śmiercią. Jeśli natomiast przygotujesz się odpowiednio, to zimowe biwaki otwierają drogę do wspaniałego świata – rejonów, w których raczej na pewno nikt nie będzie Cię niepokoił, czy to w wysokich górach, czy tych niższych, gdzie zima też potrafi dać popalić. Nocleg na Vatnajökull był dla mnie fenomenalnym doświadczeniem – wokół tylko biała pustynia, sterczące szczyty i potężne szczeliny, dziesiątki, setki i tysiące kilometrów kwadratowych tylko dla mnie.