Wysiadam z promu, odbieram rower, odchodzę kawałek i zaczynam orientować się nieśmiało, gdzie jestem, i gdzie mam ruszać dalej. Gdy próbuję okiełznać papierową mapę (oczywiście nie zadbałem o internet w nowym kraju), moją uwagę zwraca mały rumor w pobliskich krzakach. Rzucam okiem raz i drugi, i zauważam okrągły kształt – po chwili moim oczom ukazuje się śmieszne zwierzątko, wyglądające trochę jak przerośnięta Koszatka. Chwilę patrzy na mnie, po czym postanawia się oddalić, ale zamiast spokojnie odejść… staje na dwóch łapkach, i odskakuje, zupełnie jak kangur. Mówią, że to najszczęśliwsze zwierzę na świecie. Poznaj Quokkę, i witaj na australijskiej Rottnest Island!  

Quokka, królowa selfie

Jeśli liczono by wszystkie światowe selfie z każdym z gatunków zwierząt, Kuoki pewnie wygrały by w cuglach. Ich pyszczki układają się tak, że wyglądają, jakby cały czas się uśmiechały, do tego w ogóle nie są niebezpieczne, i żywo zainteresowane interakcją z ludźmi – chętnie też zaciekawione patrzą w obiektyw aparatu. Po dodaniu do siebie wszystkich tych składników wychodzi nam przepis na selfie idealne – codziennie na Rottnest Island pstrykane są tysiące, jak nie dziesiątki tysięcy zdjęć!  

  Od początku mojej wędrówki po wyspie towarzyszą mi małe torbacze, które spotykam pojedynczo, albo w małych gromadkach – najczęściej dwójka dorosłych i jeden maluch. Przy odrobinie szczęścia uda Ci się trafić też na widok mamy z maluchem w torbie:  

  Kuoki są bardzo towarzyskie, bardzo chętnie próbują się dostać też do pozostawionych samopas plecaków i rzeczy w poszukiwaniu jedzenia, więc trzeba uważać, ale bez przesady. Na mapkach na miejscu pozaznaczane są miejsca, w których najłatwiej spotkać towarzyskie zwierzątka – na zachodzie wyspy będziesz mieć zdecydowanie więcej prywatności, bo najbardziej tłoczno jest, rzecz jasna, przy samym porcie.

Raj kawałek od Perth

Rottnest jest wyspą oddaloną kilkanaście kilometrów od zachodniego wybrzeża Australii, leży na południu, tuż przy Perth. Dziesiątki tysięcy lat temu zamieszkiwali ją Aborygeni, ale 7 tysięcy lat temu, gdy podniósł się poziom oceanu, pierwotni ludzie Australii zostali na kontynencie i wyspa została miejscem zamieszkania jedynie roślin i zwierząt, aż do XVII wieku, gdy odkryli ją Holendrzy. Jeden z kapitanów, gdy spotkał Kuokę był pewien, że jest to przerośnięty szczur, i stąd nazwa wyspy – Rottnest znaczy „gniazdo szczurów”. Dziś Rottnest Island jest w całości rezerwatem przyrody, udostępnionym dla turystów, w całości zarządzanym przez australijski rząd.   Na wyspę dotrzesz promem – i tu od razu zaznaczam, że warto razem z biletem na statek wypożyczyć rower, lub wziąć go ze sobą, jeśli masz. Ląd ma ponad 4 km szerokości i kilkanaście kilometrów długości – czasem trochę za dużo, do zwiedzania pieszo, a rower na miejscu sprawdza się idealnie.


Ja korzystałem z usług firmy Rottnest Express. Wypływaj najlepiej z portu B-shed w Fremantle, bilet z centrum Perth kosztuje prawie 2 razy więcej, a ten sam odcinek przejedziesz pociągiem za kilka dolarów. Do biletów na prom z automatu doliczana jest opłata w wysokości A$18, która jest opłatą pobieraną przez rząd za wejście na teren rezerwatu.
Północna część wyspy obfituje w najpiękniejsze plaże – niektóre naprawdę robią wrażenie. Biały piasek otoczony skalistymi klifami, a zaraz obok przezroczysta woda, której kolor powoli przechodzi w piękny turkus. Cudo! Na południu za to plaże nie robią już aż takiego wrażenia, za to jest najwięcej miejsc idealnych do snorkelingu. Do tego wokół całej wyspy rozrzuconych jest w oceanie kilka zatopionych okrętów, które są nie lada gratką dla fanów podwodnych wrażeń.  

Szybka kanapka i można ruszać w dalszą drogę 😉 Pamiętaj, aby zabrać ze sobą coś do jedzenia – jakiekolwiek restauracje znajdziesz tylko przy samym porcie
Rower to najsensowniejszy środek transportu. Jeździ również jakiś autobus, ale dużo lepiej być niezależnym na wyspie

Nie tylko ocean

Wody wokół wyspy jest mnóstwo, ale sporo można znaleźć także zagłębiając się w ląd. Na Rottnest jest sporo jezior, z których najpopularniejsze jest chyba Pink Lake, które miało być różowe, ale podczas mojej wizyty wyglądało tak:  

  Różu jak na lekarstwo. Okazało się, że jezioro rzeczywiście nabiera intensywnego, różowego koloru, ale jedynie w letnich miesiącach, które w Australii przypadają na grudzień, styczeń i luty. Nad pozostałymi zbiornikami również można się spokojnie zrelaksować, zwykle jest tam dużo mniej turystów, niż na plażach, i w spokoju podziwiać setki różnych ptaków, które żyją na wyspie.   Dodatkowymi atrakcjami są latarnia morska, którą objeżdżałem kilka razy, ale ostatecznie do niej nie dotarłem, oraz zachodni kraniec wyspy, z którego można czasem podziwiać wieloryby. Jak jest tam w rzeczywistości nie sprawdziłem, bo gdy byłem już niecałe dwa kilometry od celu, przepędziła mnie potężna ulewa, która od jakiegoś czasu nieuchronnie zbliżała się do wyspy.   Rottnest Island to takie australijskie must-see, jeśli odwiedzasz zachodnie wybrzeże. Świetna, jednodniowa wycieczka, fascynująca przede wszystkim ze względu na małe torbacze, które umilają chwile na wyspie. Może być Ci ciężko spotkać je poza Rottnest – Kuoki żyją tylko na małych terenach południowo-zachodniej Australii i są gatunkiem zagrożonym, za to na wyspie jest ich dostatek – żyje ich tu nawet około dziesięciu tysięcy. A widok dwóch goniących się maluchów wpadających jednymi drzwiami restauracji i wypadających drugimi, gdy pijesz kawę, czy małej, śpiącej Kuoki zwiniętej w kulkę między mopami przy toaletach to widok zdecydowanie bezcenny!